WIERSZE
x x x
powiesiłam w mojej szafie
twoją marynarkę
wszystkie moje ubrania
chcą być blisko niej
x x x
podobno miłość
wcześnie wykryta
jest uleczalna
więc nie śnij mi się
co noc
więc nie dzwoń do mnie
aby usłyszeć mój głos
x x x
pamięci moich bliskich
a wydawało się
że zawsze będą trwać
na tym rumiankowym podwórku
w tym ciepłym domu
w tym bezpiecznym łóżku
po kolei zdmuchuje ich czas
x x x
łąka pod lasem
niewidoczny chór świerszczy
pod batutą słońca
x x x
u Birute w Wilnie
w pokoju z widokiem
na prześwitujące między brzozami jezioro
obudziła mnie myśl:
„przychodzi miłość
i robi z nami co chce-
jak śmierć”
był majowy poranek
miesiąc później poznałam ciebie
x x x
leżę i czytam
siedzisz obok
mówisz:
„literatura
literatura piękna
czytam twoje stopy”
x x x
Słyszałem o pewnym mężczyźnie,
który słowa wymawia tak pięknie,
że może mieć każdą kobietę
jeśli tylko wypowie jej imię. – L. Cohen
nie mów do mnie
po imieniu
albo
licz się
ze skutkami
WSZYSTKO JEST CORAZ BARDZIEJ SZARE
ptaki śpiewały
swoje carpe diem
w płonących drzewach
tamtej jesieni
teraz
gdy coraz częściej ciebie
nie ma
nie podchodzę już do okna
pilnie robię cokolwiek
aby nie słyszeć ich śpiewu
aby zapomnieć
że zwykle tu byłeś
o tej porze
x x x
on jest
jasny
łagodny
i prawdziwy
jak dotyk
brzozowej gałązki
x x x
kiedy siedząc po raz pierwszy
naprzeciw mnie mówiłeś:
„jak z nią rozmowa…”
byłam pewna
że przeceniasz moje i swoje możliwości
„przyjście letniego prorokując grzmotu…”
poznałam całe twoje dobro
i całe twoje zło
rozsądnie wyrzekłam się
spotkań i telefonów
zniszczyłam i wyrzuciłam
wszystkie drobiazgi
które mi dałeś
to miasto jest
coraz bardziej pełne ciebie
jestem jak liść
ledwie trzymający się gałęzi
huragan pcha mnie w twoją stronę
x x x
mówisz mi:
chcesz wszystkiego
a mnie wystarczy
popatrzeć w okno
na twoją stronę
i pomyśleć
że jesteś
x x x
z tobą
choć bez ciebie
budzę się i zasypiam
obieram jabłko
kupuję chleb
słucham muzyki
którą kochasz tak samo jak ja
z tobą bez ciebie
jadę 500 kilometrów
na północ i z powrotem
z tobą modlę się:
Panie
jeżeli możesz coś zrobić
w tej sprawie…
MIŁOŚĆ
nie widziałam cię wiele dni
stoisz teraz
naprzeciw mnie
jak morze
stoję przed tobą
bezbronna
x x x
zanim się pojawiłeś
wyśniłam twoje oczy
i całe niebo
lat z tobą
x x x
toczą się lata
okrągłe i puste
czekam na kilka letnich dni
dotyk twoich ust
musi mi wystarczyć
na następny rok
lub
na zawsze
krew w moich żyłach
zmienia się w oczekiwanie
tętni
i odwraca mnie
w twoją stronę
nie ma nic lepszego
niż twoje ramiona
x x x
kiedy się pojawiłeś
wielką ciszą wypełnił się mój dom
w milczeniu słuchaliśmy przepowiedni
„obudzimy się wtuleni…”
dzisiaj siedzimy wśród traw
słucham twojego monologu
najlepszej poezji
jaką znam
blisko twoje dłonie
daleko przed nami miasto
i dzieci puszczają latawce
„w południe lata”
WIERSZ O CZAJNIKU
stoisz za mną
obejmujesz mnie
mówisz:
„tak sobie stoimy
patrzymy
gotuje się woda
wygotowuje się
czajnik się przypala
pali się
przyjeżdża straż
gasi
mija dzień
drugi
mijają lata
a my tak sobie stoimy…”
nie znam mężczyzny
który upijałby się
równie pięknie
jak ty
x x x
jesień tonie w deszczu i mgle
nie opuszczasz moich myśli
łagodnie tonę
w twoich oczach
w twoich dłoniach
x x x
czasem zazdroszczę
psu
którego głaszczesz
MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA
rozmawialiśmy
o kilka kroków od nas
zatrzymał się mały
może czteroletni chłopiec
w żółto-granatowej kurtce
powiedział patrząc na ciebie
prawie pięćdziesięcioletniego mężczyznę:
„chodź tu”
nie przerwaliśmy rozmowy
po chwili chłopiec stanowczo powtórzył:
„chodź tu”
„dlaczego mam do ciebie iść?”
spytałeś
„bo ja mam tylko mamę…”
x x x
ktoś powiedział
że nie można być zrozpaczonym
kiedy się patrzy w niebo
na twoim pogrzebie
przez cały czas
obserwowałam chmury
nie należałam do tych kobiet
które miały prawo płakać
x x x
fotografuję tę okolicę
tak
jak się całuje
ciało kochanego człowieka
– miejsce przy miejscu
PATRZ MI W OCZY!
Od lat przychodzi do tej szpitalnej biblioteki.
Emerytowany ekonomista: myślący – ateizujący – poszukujący.
Niedawno zginął w wypadku jego syn.
„Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, pani powiem.
To było półtora roku temu.
Wypożyczyłem książki w bibliotece powiatowej,
poszedłem do parku za urzędem miasta,
usiadłem na ławce, zacząłem czytać.
Po pewnym czasie przysiadł się do mnie.
Wyglądał jak trzydziestoletni mężczyzna –
miał jasnorude włosy i bródkę.
Zaczął ze mną rozmawiać, pytał co czytam,
zwyczajna rozmowa.
Nagle odszedł na chwilę na odległość paru kroków,
wrócił. Jego oczy płonęły jasnożółtym ogniem.
Patrz mi w oczy! – mówił. -Dlaczego mi nie patrzysz w oczy?!
Byłem przerażony, chciał się do mnie zbliżyć,
ale zrobiłem trzy razy znak krzyża –
z prawej strony, pośrodku i z lewej.
Nie mógł do mnie podejść bliżej niż na odległość sześciu metrów…
To był diabeł, to było półtora roku temu.
Nie mogę dojść do siebie, nie wiem co o tym myśleć.
To było ostrzeżenie?”
x x x
rodzina zmarłego
przed szpitalem
jak kruki na śniegu
x x x
wychodzą ze szpitala –
jedni z wyrokiem śmierci
inni z wyrokiem życia
x x x
zwykłe kobiety
rodzą dzieci
poetkom
Bóg plącze życiorysy
aby rodziły wiersze
MAŁYŃ
niewiele się tutaj dzieje
– wiewiórka zaogni się
na dachu starej stodoły
zbiegnie na brzozę lub orzech
w żywopłocie przy bramie
dorastają młode słowiki
stoją brzozy
w czasie i powietrzu
słońce uśmiecha się
jest spokój błękit i zieleń
niewiele się tutaj dzieje
x x x
po naszych latach i zimach
kłótniach
z oddawaniem i wyrzucaniem prezentów
powrotach na kolanach
północnych telefonach
po tych wszystkich imionach
które dla mnie wymyśliłeś
(nigdy nie nazywałeś mnie moim imieniem
bo według ciebie
to byłoby zbyt intymne)
zastanawiam się
dlaczego żadne z nas
nie odważyło się powiedzieć:
„kocham cię
nie rań mnie”
do końca byliśmy tchórzami
x x x
zostałam w domu sama
pławię się w ciszy i samotności
po godzinie mam ochotę zadzwonić do ciebie
aby ci opowiedzieć
jak dobrze czuję się sama w domu
x x x
powiedziałam ci przez telefon
że nudzą mnie rozmowy z tobą
(skłamałam
– milczysz od dwóch tygodni)
widzisz
jestem pojętną uczennicą
w twojej szkole
umiejętności zadawania ciosów
x x x
aby zmyć z siebie ciebie wykorzystuję
dłonie oczy usta innych mężczyzn wybieram się
z nimi w podróże dokądkolwiek posyłam im
listy i uśmiechy farbuję dla nich włosy które mi
przez ciebie posiwiały
gdy wracasz
obrażam cię
w nie wiem którym już z kolei ostatnim pożegnalnym
liście
żadnego postępu w zapominaniu
x x x
to miasto
jest ponoć złe
a ja lubię je
od kiedy patrzy na mnie
twoimi oczami
x x x
wczoraj odprowadzałam cię na dworzec
na peronie nieduży pies
głośno skamlał i wyrywał się do kogoś
stojącego już w pociągu
kiedyś przy naszych pożegnaniach
tak samo
choć bezgłośnie
rozpaczałam
wczoraj byłam zupełnie spokojna
postarzała się nasza miłość
SOPOT 2008
codzienny przemarsz –
poziomo chmur
pionowo deszczu
HANAMI
w czas kwitnienia wiśni
Japończycy
nie pracują
świętują
nawet w centrach wielkich miast
siedzą przez kilka dni
pod kwitnącymi drzewami
nie żal im upływającego czasu
siedzą dopóki płatki wiśni
nie opadną
nasyceni pięknem
wracają do pracy
na moim osiedlu
bez potrzeby wycięto
stary śliwkowy sad
sąsiedzi mówią
że teraz wreszcie
będzie tu porządek
nie będziemy drugą Japonią
x x x
leżę w lesie
brzozy błogosławią mnie
gałęziami
x x x
spojrzał w okno
w bardzo mglisty poranek:
„o, nie ma świata…”
x x x
modlitwa
– odpychanie ciemności
x x x
kiedy mamy umierać
(choć wcześniej mówiliśmy
że żyć nie warto)
świat nabiera barw
i wyrazistych konturów
jak lato w sierpniu
i wszystkie chwile
które były
i które jeszcze mogłyby być
mają nagle wagę i wartość
x x x
drzewa
– to co pozostało nam
z raju
x x x
dzień w podróży
nie otwieram książki
czytam świat
x x x
po dwudziestu dwóch latach
od początku
naszej miłości
rozmawiamy o mężczyznach
którzy prowadzą podwójne życie
– mają żony i kochanki
(bo ich na to stać)
pytam
czy chciałbyś tak żyć
jak oni
„myślę że chciałbym podwójną ciebie”
odpowiadasz
x x x
windą do nieba
do twojego mieszkania
na ósmym piętrze
x x x
masz w oczach
tyle nieba
kiedy patrzysz na mnie
przymykam powieki
i przyjmuję
jasną hostię
twojego spojrzenia
x x x
lubię wiedzieć
na czym stoję
nawet jeżeli to jest
dno
x x x
jak co wieczór
referuję ci przez telefon
wszystkie moje
uczynki wzloty i upadki
zaczynam od:
„wstałam o siódmej rano…”
wysłuchujesz
a potem mówisz:
„ja też dzisiaj wstałem o siódmej rano
wysikałem się
i poszedłem spać”
od lat nie potrafię rozstrzygnąć
kto z nas ma rację
x x x
czerwiec jest
jak
mieć osiemnaście lat
x x x
wiejski głupek
siedzi przy grobie matki
obejmując rękami kolana
i kołysząc się
powtarza:
mama w ziemi
ziemia w mamie…
WOLNY
pchał wózek z tekturą
jego wzrok był ponad
lump
z charyzmą
x x x
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając…
Czesław Miłosz
w roku 1980 mówili:
„walczymy o godność człowieka pracy”
w roku 2004
do bezrobotnych
którzy przyszli na spotkanie
w sprawie pracy
wychodzi mały dyrektor
niedużej firmy i mówi:
„potrzebuję pięciu samców
i pięć samic…”
x x x
na niepokój serca
modlitwa
jak lek nasenny
albo
myśl o twoich dłoniach
łagodnych
bezpiecznych
x x x
stoję przy oknie
oddaję się przestrzeni
zatrzymuję czas
DZIECIŃSTWO W SZADKU
kościół był duży
a ja
mała
nic o gotyku
nie wiedziałam
pamiętam tylko
że niebieska
Matka Boska z Dzieciątkiem była
kolumny w niewyraźnych freskach
podwórko dziadków
całe w rumiankach
i bez w kącie podwórka
– co było dobre
wielkie było jak świat
a co złe
małe
jak na słońcu chmurka
dziś
gdy czasem jest źle
gdy do życia mija ochota
świecą w mojej pamięci
tamte dni
jak ze złota
x x x
zatrzymaj się
popatrz w okno
(tam
prawie zawsze
jest jakiś
wiersz
x x x
śpiew ptaków
w płonących gałęziach drzew
przemija lato
KTÓRZY DAJĄ BĘDZIE IM DODANE
„zawsze pracuję
najlepiej jak potrafię
dlaczego więc ciągle
cierpię niedostatek”
uskarżała się Bogu w modlitwie
następnego dnia otrzymała odpowiedź
najlepszą z możliwych:
„bądź hojna dla siebie i dla innych”
NIEDZIELA PALMOWA 2005 R. PO NARODZENIU CHRYSTUSA
„po tych słowach
skłonił głowę
i wyzionął ducha”
klękamy
mężczyzna przede mną
ziewa
GALERIA ŚWIAT
płatki śniegu
liście drzew
– żaden się nie powtórzy
Bóg jest perfekcyjnym artystą
x x x
budzę się
o czwartej nad ranem
w myślach ślad modlitwy
sprzed zaśnięcia
– aby mnie już tak nie bolała
każda chwila
twojej nieobecności
o czwartej nad ranem
przychodzi odpowiedź na modlitwę
– przypomina mi się fraza piosenki:
„która z miłości naszych
może właśnie jest już
tą ostatnią…?
x x x
przypadkowe spotkanie z tobą
jakby mnie Bóg
pogładził po policzku
MATKA
na sali szpitalnej
między kolejnymi
kroplówkami
narkozami
trepanacjami głowy
codziennie około trzeciej po południu
prosisz abym sprawdziła
czy obiad już się ugotował
„bo niedługo chłopcy wrócą ze szkoły”
pytam gdzie on się gotuje
„no tam”
odpowiadasz wskazując głową
w kierunku korytarza
na którym leżą inni chorzy oczekujący
na swoje operacje
w świadomości zostały ci już tylko
nasze twarze i imiona
i myśl
że jak co dzień
przez ostatnie czterdzieści lat
gotujesz dla nas obiad
x x x
słońce niedawno zaszło
w prostokącie mojego okna
na nieskończenie ciemnoniebieskim tle
błyszczy planeta Wenus
x x x
dzisiaj będę u ciebie
moje serce nade mną
jak skowronek