WIERSZE

***

powiesiłam w mojej szafie

twoją marynarkę

 

wszystkie moje ubrania

chcą być blisko niej

 

 

***

mijają 

lata

domy

mężczyźni mojego życia

 

nie mija
trwa we mnie
mglisty grudniowy wieczór
błotnista wiejska droga
twój pocałunek
– dowód na istnienie Boga

 

***

coraz rzadziej płaczę
coraz rzadziej się śmieję

kamienieję

 
 
x  x  x
               pamięci moich bliskich
 
a wydawało się
że zawsze będą trwać
na tym rumiankowym podwórku
w tym ciepłym domu
w tym bezpiecznym łóżku
 
po kolei zdmuchuje ich czas
 

 

 

PO LATACH W SZADKU
 
idę znów ulicami tego miasteczka
cofam się w czasie
 
warstwa po warstwie
opadają ze mnie szczęścia i nieszczęścia
mojego życia
 
jestem znów tą małą dziewczynką
wędrującą z babcią
po ciepły chleb do piekarni w rynku

 

x  x  x
 
łąka pod lasem
 
niewidoczny chór świerszczy
pod batutą słońca
 
x x x
 u Birute w Wilnie
 w pokoju z widokiem
na prześwitujące między brzozami jezioro
obudziła mnie myśl:
„przychodzi miłość
i robi z nami co chce- 
jak śmierć”
 
był majowy poranek
miesiąc później poznałam ciebie
 
x x x
leżę i czytam
 
siedzisz obok
mówisz:
„literatura
literatura piękna
czytam twoje stopy”
 
x x x
 
     Słyszałem o pewnym mężczyźnie,
     który słowa wymawia tak pięknie,
     że może mieć każdą kobietę
     jeśli tylko wypowie jej imię.    –    L. Cohen
 
nie mów do mnie
po imieniu
 
albo
 
licz się
ze skutkami
 
 
WSZYSTKO JEST CORAZ BARDZIEJ SZARE
 
ptaki śpiewały
swoje carpe diem
w płonących drzewach
tamtej jesieni
 
teraz
gdy coraz częściej ciebie
nie ma
nie podchodzę już do okna
pilnie robię cokolwiek
aby nie słyszeć ich śpiewu
aby zapomnieć
że zwykle tu byłeś
o tej porze
 
x  x  x
 
on jest
jasny
łagodny
i prawdziwy
jak dotyk
brzozowej gałązki
 
 
 
 
 
x x  x
 
kiedy siedząc po raz pierwszy
naprzeciw mnie mówiłeś:
„jak z nią rozmowa…”
byłam pewna
że przeceniasz moje i swoje możliwości
„przyjście letniego prorokując grzmotu…”
 
poznałam całe twoje dobro
i całe twoje zło
 
rozsądnie wyrzekłam się
spotkań i telefonów
 
zniszczyłam i wyrzuciłam
wszystkie drobiazgi
które mi dałeś
 
to miasto jest
coraz bardziej pełne ciebie
 
jestem jak liść
ledwie trzymający się gałęzi
 
huragan pcha mnie w twoją stronę
 
***
podobno miłość
wcześnie wykryta
jest uleczalna
 
więc nie śnij mi się
co noc
 
więc nie dzwoń do mnie
aby usłyszeć mój głos

 

x  x  x
 
mówisz mi:
chcesz wszystkiego
 
a mnie wystarczy
popatrzeć w okno
na twoją stronę
i pomyśleć
że jesteś
 
 
x x x
 
z tobą
choć bez ciebie
budzę się i zasypiam
obieram jabłko
kupuję chleb
słucham muzyki
którą kochasz tak samo jak ja
 
z tobą bez ciebie
jadę 500 kilometrów
na północ i z powrotem
 
z tobą modlę się:
Panie
jeżeli możesz coś zrobić
w tej sprawie…
 
 
MIŁOŚĆ
 
nie widziałam cię wiele dni
 
stoisz teraz
naprzeciw mnie
jak morze
 
stoję przed tobą
bezbronna
 
 
 
x  x  x
 
zanim się pojawiłeś
wyśniłam twoje oczy
i całe niebo
lat z tobą
 
 
x  x  x
 
toczą się lata
okrągłe i puste
 
czekam na kilka letnich dni
 
dotyk twoich ust
musi mi wystarczyć
na następny rok
lub
na zawsze
 
krew w moich żyłach
zmienia się w oczekiwanie
tętni
i odwraca mnie
w twoją stronę
 
nie ma nic lepszego
niż twoje ramiona
 
 
 
x x x
kiedy się pojawiłeś
wielką ciszą wypełnił się mój dom
w milczeniu słuchaliśmy przepowiedni
„obudzimy się wtuleni…”
dzisiaj siedzimy wśród traw
słucham twojego monologu
najlepszej poezji
jaką znam
blisko twoje dłonie
daleko przed nami miasto
i dzieci puszczają latawce
„w południe lata”
 
 
WIERSZ O CZAJNIKU
 
stoisz za mną
obejmujesz mnie
mówisz:
„tak sobie stoimy
patrzymy
gotuje się woda
wygotowuje się
czajnik się przypala
pali się
przyjeżdża straż
gasi
mija dzień
drugi
mijają lata
a my tak sobie stoimy…”
 
nie znam mężczyzny
który upijałby się
równie pięknie
jak ty
 
 
x  x  x
 
jesień tonie w deszczu i mgle
 
nie opuszczasz moich myśli
 
łagodnie tonę
w twoich oczach
w twoich dłoniach
 
x   x  x
 
czasem zazdroszczę
psu
którego głaszczesz
 
 
MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA
 
rozmawialiśmy
 
o kilka kroków od nas
zatrzymał się mały
może czteroletni chłopiec
w żółto-granatowej kurtce
 
powiedział patrząc na ciebie
prawie pięćdziesięcioletniego mężczyznę:
„chodź tu”
 
nie przerwaliśmy rozmowy
 
po chwili chłopiec stanowczo powtórzył:
„chodź tu”
 
„dlaczego mam do ciebie iść?”
spytałeś
 
„bo ja mam tylko mamę…”
 
 
x  x  x
 
ktoś powiedział
że nie można być zrozpaczonym
kiedy się patrzy w niebo
 
na twoim pogrzebie
przez cały czas
obserwowałam chmury
 
nie należałam do tych kobiet
które miały prawo płakać
 
x x  x
 
fotografuję tę okolicę
tak
jak się całuje
ciało kochanego człowieka
– miejsce przy miejscu
 
 
 
PATRZ MI W OCZY!
 
Od lat przychodzi do tej szpitalnej biblioteki.
Emerytowany ekonomista: myślący – ateizujący – poszukujący.
Niedawno zginął w wypadku jego syn.
„Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, pani powiem.
To było półtora roku temu.
Wypożyczyłem książki w bibliotece powiatowej,
poszedłem do parku za urzędem miasta,
usiadłem na ławce, zacząłem czytać.
 
Po pewnym czasie przysiadł się do mnie.
 
Wyglądał jak trzydziestoletni mężczyzna –
miał jasnorude włosy i bródkę.
Zaczął ze mną rozmawiać, pytał co czytam,
zwyczajna rozmowa.
Nagle odszedł na chwilę na odległość paru kroków,
wrócił. Jego oczy płonęły jasnożółtym ogniem.
Patrz mi w oczy! – mówił. -Dlaczego mi nie patrzysz w oczy?!
 
Byłem przerażony, chciał się do mnie zbliżyć,
ale zrobiłem trzy razy znak krzyża –
z prawej strony, pośrodku i z lewej.
Nie mógł do mnie podejść bliżej niż na odległość sześciu metrów…
 
To był diabeł, to było półtora roku temu.
Nie mogę dojść do siebie, nie wiem co o tym myśleć.
To było ostrzeżenie?”
 
 
x x x
rodzina zmarłego
przed szpitalem
 
jak kruki na śniegu
 
 
x x x
wychodzą ze szpitala –
jedni z wyrokiem śmierci
inni z wyrokiem życia
 
x  x  x
zwykłe kobiety
rodzą dzieci
 
poetkom
Bóg plącze życiorysy
aby rodziły wiersze
 
 
MAŁYŃ
niewiele się tutaj dzieje
– wiewiórka zaogni się
na dachu starej stodoły
zbiegnie na brzozę lub orzech
 
w żywopłocie przy bramie
dorastają młode słowiki
 
stoją brzozy
w czasie i powietrzu
słońce uśmiecha się
 
jest spokój błękit i zieleń
niewiele się tutaj dzieje
 
 
 
 
 
x  x  x
po naszych latach i zimach
kłótniach
z oddawaniem i wyrzucaniem prezentów
powrotach na kolanach
północnych telefonach
 
po tych wszystkich imionach
które dla mnie wymyśliłeś
(nigdy nie nazywałeś mnie moim imieniem
bo według ciebie
to byłoby zbyt intymne)
zastanawiam się
dlaczego żadne z nas
nie odważyło się powiedzieć:
„kocham cię
nie rań mnie”
 
do końca byliśmy tchórzami
 
 
 
 
x  x  x
zostałam w domu sama
 
pławię się w ciszy i samotności
 
po godzinie mam ochotę zadzwonić do ciebie
aby ci opowiedzieć
jak dobrze czuję się sama w domu
 
 
 
x  x  x
 
powiedziałam ci przez telefon
że nudzą mnie rozmowy z tobą
 
(skłamałam
– milczysz od dwóch tygodni)
 
widzisz
jestem pojętną uczennicą
w twojej szkole
umiejętności zadawania ciosów
 
 
 
x  x  x
 
aby zmyć z siebie ciebie wykorzystuję
dłonie oczy usta innych mężczyzn wybieram się
z nimi w podróże dokądkolwiek posyłam im
listy i uśmiechy farbuję dla nich włosy które mi
przez ciebie posiwiały
gdy wracasz
obrażam cię
w nie wiem którym już z kolei ostatnim pożegnalnym
liście
żadnego postępu w zapominaniu
 
 
 
 
x  x  x
 
to miasto
jest ponoć złe
 
a ja lubię je
od kiedy patrzy na mnie
twoimi oczami
 
 
 
 
x  x  x
 
wczoraj odprowadzałam cię na dworzec
 
na peronie nieduży pies
głośno skamlał i wyrywał się do kogoś
stojącego już w pociągu
 
kiedyś przy naszych pożegnaniach
tak samo
choć bezgłośnie
rozpaczałam
 
wczoraj byłam zupełnie spokojna
 
postarzała się nasza miłość
 
 
 
 
SOPOT 2008
 
codzienny przemarsz –
poziomo chmur
pionowo deszczu
 
 
 
 
HANAMI
 
w czas kwitnienia wiśni
Japończycy
nie pracują
świętują
 
nawet w centrach wielkich miast
siedzą przez kilka dni
pod kwitnącymi drzewami
 
nie żal im upływającego czasu
 
siedzą dopóki płatki wiśni
nie opadną
 
nasyceni pięknem
wracają do pracy
 
na moim osiedlu
bez potrzeby wycięto
stary śliwkowy sad
 
sąsiedzi mówią
że teraz wreszcie
będzie tu porządek
 
nie będziemy drugą Japonią
 
 
x  x  x
 
leżę w lesie
 
brzozy błogosławią mnie
gałęziami
 
 
 
 
x  x  x
 
spojrzał w okno
w bardzo mglisty poranek:
„o, nie ma świata…”
 
 
 
x  x  x
 
modlitwa
– odpychanie ciemności
 
 
 
 
x  x  x
 
kiedy mamy umierać
(choć wcześniej mówiliśmy
że żyć nie warto)
świat nabiera barw
i wyrazistych konturów
jak lato w sierpniu
 
i wszystkie chwile
które były
i które jeszcze mogłyby być
mają nagle wagę i wartość
 
 

x  x  x

 

drzewa

– to co pozostało nam

z raju

 

 

 

x  x  x

 

dzień w podróży

 

nie otwieram książki

 

czytam świat

 

 

x  x  x

 

po dwudziestu dwóch latach

od początku

naszej miłości

rozmawiamy o mężczyznach

którzy prowadzą podwójne życie

– mają żony i kochanki

(bo ich na to stać)

 

pytam

czy chciałbyś tak żyć

jak oni

 

„myślę że chciałbym podwójną ciebie”

odpowiadasz

 

 

 

x  x  x

 

 

windą do nieba

do twojego mieszkania

na ósmym piętrze

 

 

x x x

masz w oczach
tyle nieba
kiedy patrzysz na mnie
przymykam powieki
i przyjmuję
jasną hostię
twojego spojrzenia

 

 

x  x  x

 

lubię wiedzieć

na czym stoję

 

nawet jeżeli to jest

dno

 

 

 

 

 

x  x  x

 

jak co wieczór

referuję ci przez telefon

wszystkie moje

uczynki wzloty i upadki

 

zaczynam od:

„wstałam o siódmej rano…”

 

wysłuchujesz

a potem mówisz:

„ja też dzisiaj wstałem o siódmej rano

wysikałem się

i poszedłem spać”

 

od lat nie potrafię rozstrzygnąć

kto z nas ma rację

 

 

x  x  x

 

czerwiec jest

jak

mieć osiemnaście lat

 

 

 

 

 

 

x  x  x

 

wiejski głupek

siedzi przy grobie matki

 

obejmując rękami kolana

i kołysząc się

powtarza:

mama w ziemi

ziemia w mamie…

 

 

 

WOLNY

 

pchał wózek z tekturą

jego wzrok był ponad

 

lump

z charyzmą

 

 

 

x  x  x

 

 

Który skrzywdziłeś człowieka prostego

śmiechem nad krzywdą jego wybuchając…

 

Czesław Miłosz

 

 

w roku 1980 mówili:

„walczymy o godność człowieka pracy”

 

w roku 2004

do bezrobotnych

którzy przyszli na spotkanie

w sprawie pracy

wychodzi mały dyrektor

niedużej firmy i mówi:

„potrzebuję pięciu samców

i pięć samic…”

 

 

 

x  x  x

 

 

na niepokój serca

modlitwa

jak lek nasenny

albo

myśl o twoich dłoniach

łagodnych

bezpiecznych

 

 

 

 

 

 

x  x  x

 

stoję przy oknie

 

oddaję się przestrzeni

 

zatrzymuję czas

 

 

 

DZIECIŃSTWO W SZADKU

 

kościół był  duży

a ja

mała

nic o gotyku

nie wiedziałam

 

pamiętam tylko

że niebieska

Matka Boska z Dzieciątkiem była

kolumny w niewyraźnych freskach

 

podwórko dziadków

całe w rumiankach

i bez w kącie podwórka

– co było dobre

wielkie było jak świat

a co złe

małe

jak na słońcu chmurka

 

dziś

gdy czasem jest źle

gdy do życia mija ochota

świecą w mojej pamięci

tamte dni

jak ze złota

 

 

x  x  x

zatrzymaj się

popatrz w okno

(tam

prawie zawsze

jest jakiś

wiersz

 

 

 

x  x  x

 

śpiew ptaków

w płonących gałęziach drzew

 

przemija lato

 

 

 

 

 

KTÓRZY DAJĄ BĘDZIE IM DODANE

 

„zawsze pracuję

najlepiej jak potrafię

dlaczego więc ciągle

cierpię niedostatek”

uskarżała się Bogu w modlitwie

 

następnego dnia otrzymała odpowiedź

najlepszą z możliwych:

„bądź hojna dla siebie i dla innych”

 

 

 

 

 

NIEDZIELA PALMOWA 2005 R. PO NARODZENIU CHRYSTUSA

 

„po tych słowach

skłonił głowę

i wyzionął ducha”

 

klękamy

 

mężczyzna przede mną

ziewa

 

 

 

 

 

 

GALERIA ŚWIAT

 

płatki śniegu

liście drzew

– żaden się nie powtórzy

 

Bóg jest perfekcyjnym artystą

 

 

 

 

 

 

x  x  x

 

budzę się

o czwartej nad ranem

 

w myślach ślad modlitwy

sprzed zaśnięcia

– aby mnie już tak nie bolała

każda chwila

twojej nieobecności

 

o czwartej nad ranem

przychodzi odpowiedź na modlitwę

– przypomina mi się fraza piosenki:

„która z miłości naszych

może właśnie jest już

tą ostatnią…?

 

 

 

 

 

 

x  x  x

 

przypadkowe spotkanie z tobą

 

jakby mnie Bóg

pogładził po policzku

 

 

 

 

 

 

 

MATKA

 

na sali szpitalnej

między kolejnymi

kroplówkami

narkozami

trepanacjami głowy

codziennie około trzeciej po południu

prosisz abym sprawdziła

czy obiad już się ugotował

„bo niedługo chłopcy wrócą ze szkoły”

 

pytam gdzie on się gotuje

„no tam”

odpowiadasz wskazując głową

w kierunku korytarza

na którym leżą inni chorzy oczekujący

na swoje operacje

 

w świadomości zostały ci już tylko

nasze twarze i imiona

 

i myśl

że jak co dzień

przez ostatnie czterdzieści lat

gotujesz dla nas obiad

 

 

 

 

 

 

x  x  x

 

słońce niedawno zaszło

 

w prostokącie mojego okna

na nieskończenie ciemnoniebieskim tle

błyszczy planeta Wenus

 

x  x  x

dzisiaj będę u ciebie

 

moje serce nade mną

jak skowronek

 

 

x x x

 

tyle już razy żegnałam tę miłość

 

przysypywały ją pożółkłe liście

rozdzielał nas czas

jak mgła

 

kiedyś przez całe lato

nie mogliśmy się odnaleźć

i myśleliśmy

– nic nas już nie uratuje

 

lecz nagle

opadają z niej zeschłe liście

rozpływa się mgła

 

nasze serca znów wysoko nad nami

i miłość znów zielona

 

 

F R E I E N W I L L

To mój tomik wydany w 2012 r. przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu i Redakcję „Toposu”. Zawiera wiersze i anegdoty. Opisuję w nim poszczególne lat mojego życia – od 1960 do 2010 r.

Wiele osób pyta mnie, co oznacza tytuł tomiku. W 2010 r. byłam gościem festiwalu kultury polskiej Polnischersommer organizowanego przez niemiecki land Schleswig – Holstein. Mieszkałam wówczas w miejscowości Freienwill (co w języku naszych zachodnich sąsiadów znaczy „wolna wola”) w pobliżu Flensburga. Nazwa tej wsi od razu mi się spodobała i postanowiłam, że kiedyś wykorzystam ją literacko. Zrobiłam to dwa lata później – zatytułowałam tak mój tomik wierszy.  

 

 

 

motto : Świat jest Mały(ń)

 

 

 

 

 

 

 

1960

 

moja mama

wydała mnie na świat

 

(urodziłam się

w najokrutniejszym miesiącu

 

urodziłam się poetką

w rodzinie rzeźnika)

 

moja mama jest dobra

łagodna

i prostolinijna

jak dziecko

 

nie mogę jej mieć za złe

że mnie wydała światu

 

 

 

 

 

 

 

1961

 

mam ciepłą trawę pod stopami

i idę w kierunku słońca

 

babcia uczy mnie chodzić

w świętej brzezinie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1962

 

nic nikomu nie mówiąc

wybieram się na spacer w pola

 

gubię się po raz pierwszy w życiu

– w zbożu

 

 

 

 

 

 

 

 

1963

 

 

rodzą się bracia bliźniacy

 

stworzą samowystarczalny

krąg towarzyski

 

półnadzy

opaleni

będą biegać boso

po piaszczystej drodze

i nazywani będą abisyńczykami

 

 

 

 

 

1964

 

mój wujek

kiedyś stanie się alkoholikiem

i zobaczy demony

 

teraz

jest młody

dużo mówi

ma bezbronną twarz

i otwarte serce

 

pewnego słonecznego dnia

zbyt szybko wjeżdża końmi

na ścieżkę na której stoję

 

widzę nad sobą kopyta

a potem

nic nie pamiętam

 

 

 

 

 

1965

 

dziadek wyplata mi wianki

z modraków i koniczyny

uczy mnie pieśni religijnych

i żołnierskich

 

ma dla mnie miłość i czas

 

 

 

 

 

 

 

 

1966

 

moja pierwsza fotografia

 

siedzę na małym rowerku

na szadkowskim

pachnącym rumiankiem podwórku

 

uśmiecham się

z lekkim smutkiem w oczach

 

za chwilę

będziemy jeść

prosto z plastra

jeszcze ciepły miód

 

 

1967

 

zanim zapali się lampę naftową

jej zadymiony klosz

trzeba co wieczór wyczyścić gazetą

 

w niedzielę

tata zaprowadził mnie do wiejskiej biblioteki

 

wracałam niosąc pełne cudów książki

 

 

 

 

 

 

 

1968

 

do starej nieużywanej stodoły mojego dziadka

nagle trafiły skarby:

to znajomy handlarz schował w niej przedmioty

które kupił

od opuszczających w pośpiechu Łódź Żydów

 

mogłam do woli buszować

i wybierać sobie książki:

Przygody Koziołka Matołka

Wicek i Wacek podczas okupacji

Niewiarygodne przygody Marka Piegusa

 

wiele lat później będę robiła wywiad

z żydowskim poetą

urodzonym w Łodzi

a mieszkającym w Nowym Jorku

 

powie mi

że mieszkał w różnych częściach świata

ale najlepiej czuje się w na Piotrkowskiej

 

 

 

 

 

1969

 

w domu znalazłam starą powieść

– była bez okładek

i zaczynała się od słów

„Wierny Soroka wiózł swego pułkownika…”

 

miałam szczęście –

akurat była pełnia

księżyc świecił

prosto na moje łóżko

i mogłam spokojnie czytać

nie marnując prądu

 

 

 

 

 

 

 

 

1970

 

co mają wspólnego

perły i kakao

zastanawiałam się

słuchając Maryli Rodowicz

w niebieskim tranzystorowym

radiu „Sylwia”

 

nie wiedziałam jeszcze

że jest poezja

i jest Gałczyński

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1971

 

stoję z moimi braćmi na progu

 

po drugiej stronie podwórka

drewniana stodoła

z deskami aksamitnymi

od słońca deszczu i wiatru

 

za nią jest łąka rzeka i droga

za nią jest świat

 

jeszcze nie wiem

że gdziekolwiek będę

będę tęsknić za Małyniem

 

to podwórko

łąka

rzeka

na zawsze przesłonią mi świat

 

 

 

 

 

 

1972

„Skąd się biorą poetki?”

 

                                      B.

 

byłam dziewczyną

z niedobrego domu

 

ale z podwórza wychodziło się

do świętej brzeziny

 

ale przez okno

podawała nam swoje kwiaty

bujna

czerwona róża

 

a mama

często nuciła piosenki

(powiedziała mi kiedyś

że chyba zwariowałaby

gdyby nie mogła śpiewać)

 

wszystko obróciło się

w poezję

 

 

 

 

1973

 

nie pamiętam

pani Wisławo

co się działo 16 maja 1973 roku

 

ale pamiętam dokładnie

co się działo trzy dni później:

przeprowadziliśmy się z domu

pod brzozowym lasem

do domu nad stawem

 

wieczorem zasypiając

na ułożonym prowizorycznie

na podłodze sienniku

nie wiedziałam dlaczego

płaczę

 

 

 

 

 

 

 

 

1974

 

ja jedną tylko

taką jesień miałam w życiu

 

świat był bliski

i bezpieczny

 

potem runął

 

……………………………………………………..

 

Sylwestrowy pogrzeb mojego dziadka

– jakże to pasowało do niego

który uwielbiał bawić się życiem

 

wieczorem w tv „Romeo i Julia”

z piosenką Wandy Warskiej i Norwida

„Nad Kapuletich i Montekich domem…”

 

niedobra wróżba

na wiele najbliższych lat

 

 

 

 

 

 

 

1975

 

znalazłam się

w niewłaściwym miejscu

w niewłaściwej chwili

zobaczyłam

czego nie chciałam zobaczyć

powiedziałam

czego nie chciałam powiedzieć

 

podszedłeś do mnie po trzech dniach

 

ale ja zdążyłam już przejść

na drugą stronę lustra

i nie mogłam zmartwychwstać

 

 

 

 

 

 

1976

 

„czy wiesz

że to bez ciebie życie

nie jest już życiem…?”

 

głos Ewy Demarczyk

to było jedyne piękno

jakie do mnie wtedy docierało

 

 

 

 

 

 

 

1977

 

w wakacje

budowałam pod Niskiem

nasyp kolejowy

 

im bardziej bolało mnie ciało

tym mniej bolała dusza

 

nikt mnie nie kochał

i ja nie kochałam nikogo

 

 

 

 

 

 

1978

 

nie miałam

już nic

do zwątpienia

 

 

1979

 

z czego

składa się

samotność?

 

z pustki

 

 

 

 

 

1980

 

wszyscy stoją w kolejkach

– po cokolwiek

 

nie ma takiej kolejki

w której ja chętnie bym się ustawiła

– po sens życia

 

 

 

 

 

 

1981

 

 

We Wrocławiu na Ruskiej

zobaczyłam po raz pierwszy w tv

legendarnego

(bo właśnie przeskoczył przez płot)

przywódcę

 

na wyrażoną przeze mnie wątpliwość

moja ciotka zareagowała

z całym impetem

swojego ciała i ducha

 

ale to nie przeszkodziło mi myśleć

samodzielnie

 

 

 

 

1982

 

Bóg jest bezbronny

ze swoją

miłością?

 

 

 

 

1983

 

rodzi się moja córka

i ”nie ma wody na pustyni”

 

przyjeżdżasz na urlop

do domu pod brzozowym lasem

 

i zostajesz w moim życiu

na najbliższe ćwierć wieku

 

 

 

 

 

 

1984

 

 

z tego roku pamiętam tylko

dzień w którym byłeś

 

siedzieliśmy milcząc pod jabłonią

trzymałeś na kolanach

mojego dwuletniego syna

a to nie mogło się podobać

twojej mamie

 

dlatego zobaczymy się dopiero

po czterech latach

 

 

 

 

1985

 

kamorze

– powiedział poważnie mój syn

gdy oboje po raz pierwszy

zobaczyliśmy Bałtyk

 

 

 

 

 

 

 

1986

 

w kwietniowy dzień

szłam piaszczystą wiejską drogą

w pachnącym powietrzu

w kierunku zachodzącego słońca

 

trzymałam za ręce moje dzieci

„ładne jak jabłuszka”

jak mówiła sąsiadka

 

i odważyłam się pomyśleć

(tylko przez chwilę)

że jednak ten świat bywa cudowny

 

w ciągu następnych dni zaczęły nadchodzić

pełne sprzeczności wiadomości

o wybuchu w elektrowni atomowej

 

nie dla mnie pozytywne myślenie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1987

 

ja

kochająca ciszę i dal

rozległe pola i lasy

 

ja

uwięziona na balkonie

z pelargonią

 

 

 

 

 

 

1988

 

 

weszłam

po raz drugi

do tej samej rzeki

 

 

 

 

 

 

 

 

1989

 

każdy system jest taki

jacy są ludzie

którzy go tworzą

 

przyszła wolność

 

ale zabrakło

mądrości i dobroci

 

 

 

 

 

 

1990

 

 

 

Słyszałem o pewnym mężczyźnie,

który słowa wymawia tak pięknie,

że może mieć każdą kobietę

jeśli tylko wypowie jej imię.

L. Cohen

 

nie mów do mnie

po imieniu

 

albo

 

licz się

ze skutkami

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1991

 

 

 

Panie Boże

nie musisz nas

sprowadzać na dobrą drogę

strasząc i karząc nas

trzęsieniami ziemi

powodziami

tsunami

 

wlej tylko

w nasze serca

trochę więcej miłości

a stworzymy na Ziemi raj

 

 

 

 

 

 

 

1992

 

Znajomy mojego taty przekonywał go, że ludzie którzy często chodzą do kościoła i dużo się modlą, są gorsi od tych, którzy do spraw wiary podchodzą z umiarem. Mój tata na to:

– Nie wiadomo jacy by byli, gdyby się tak często nie modlili.

 

 

 

 

 

 

 

1993

 

Nie lubi mówić jej komplementów. Boi się, że dodadzą jej pewności siebie.

Kiedyś nieopatrznie rzuca, że podobają mu się jej usta.

Po chwili przychodzi refleksja: „No, tak! I teraz będziesz nosiła usta na patyku. Żeby wszyscy widzieli.”

 

 

 

 

 

 

 

 

1994

 

 

napisałam wiersz o oknie

z najmilszym mi widokiem na las

 

okno zamurowano

las wycięto

 

moja córka mówi:

nie pisz o mnie wiersza

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1995

 

brzozy rosną na dachach

zrujnowanych fabryk

 

Łódź – zabite miasto

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1996

 

to był piękny październik

– Szymborska właśnie otrzymała Nagrodę Nobla

 

do mnie codziennie przychodził

pijany kryminalista

 

twierdził

że mnie kocha

i jeśli z nim nie będę

to zabije mnie i siebie

 

radziłam aby zaczął od siebie

nie zauważał dowcipu

 

policjanci mówili mi

że mogą mu coś zrobić dopiero

kiedy mnie zabije

 

vip od kultury stwierdził:

„nic dziwnego

że panią to spotyka

skoro pisze pani takie wiersze”

 

jeden z wielu moich braci oznajmił:

„musisz liczyć na siebie”

 

mężczyzna mojego życia

o którym pisałam

moje najlepsze wiersze powiedział:

„mnie to omija

bo ja jestem tu

a to się dzieje tam”

 

a Pan Bóg uświadomił mi

właśnie wtedy

że oczekuje ode mnie wdzięczności

za życie takie

jakim ono jest

 

żyję

 

jestem wdzięczna

 

wielbię moją samotność

 

 

 

 

1997

 

dobry jest taki mężczyzna

który nie chce mnie

zabić

okraść

albo przejść

na moje utrzymanie

 

 

 

 

 

 

 

1998

 

 

Tętniak w głowie mojej mamy pękł 13 maja w piątek. Po kilku operacjach, święty Antoni kazał mi jechać po zioła do bonifratrów.

– Kto ci kazał?! Ty się lepiej nikomu do tego nie przyznawaj! – radzi mi rozsądnie moja córka, gdy opowiadam jej o tym pół roku później.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1999

 

 

„nienawidzę kobiet

jestem kobieciarzem

jestem cnotliwym facetem”

przedstawiał mi się dzień po dniu

 

 

„ten pan jest poetą –

chociaż on o tym nie wie”

powiedziała o nim

nasza wspólna znajoma

 

 

 

 

 

 

 

 

2000

 

 

mam głowę w chmurach

mam wiersz w głowie

niekończący się wiersz o tobie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2001

 

 

Po zdjęciu gipsu przez trzy miesiące musiałam chodzić o kulach. Lekarze nie wiedzieli dlaczego. I nie potrafili powiedzieć, czy w ogóle będę chodzić samodzielnie.

„Jest pani zbyt wrażliwa, żeby pani zakładać gips” – usłyszałam wreszcie diagnozę ortopedy.

 

 

 

 

 

 

 

 

2002

 

zalogowałeś się

w mojej głowie

 

chodzą za mną

twoje łagodne słowa

 

nasze głosy

całują się

przez telefon

 

 

 

 

 

 

 

2003

 

Rozmowa telefoniczna na dobranoc:

– Trzymaj się!

– Czego?

– Mojej miłości.

 

 

 

 

2004

 

Byłam na imprezie literackiej w krakowskiej Jamie Michalika. Jednym z gości był prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych i dzielił się z nami wrażeniami z tej wyprawy. Opowiadał między innymi o tym, że na jednym ze spotkań polonijnych, pewien emigrant uskarżał mu się: „Wiesz, tutaj jest tak, że jeśli komuś wiatr zerwie dach z domu, to od razu przychodzi dwudziestu sąsiadów do pomocy. Ale pogadać nie ma z kim…”

Siedzący obok mnie starszy pan skomentował cicho: „A u nas odwrotnie.”

 

 

2005

 

 

„mam dość ciebie

i tego miasta”

wykrzyczałam ci kiedyś w złości

 

„a tyle pięknych chwil tu przeżyłaś”

odpowiedziałeś spokojnie

 

 

 

 

 

 

 

2006

 

co się stało z naszą szkołą?

 

puste klasy

wybite szyby

– wygląda jak po wojnie

 

nienaruszona stoi tylko

ta metalowa barierka

na której po raz pierwszy

pocałowałeś mnie

nie całując

 

 

 

 

 

 

 

2007

 

POLSKI PARNAS ALBO WIELKI CZŁOWIEK BEZ LODÓWKI

 

Szłam z pracy i myślałam o tym, że zepsuła mi się dwudziestopięcioletnia lodówka i nie mam za co kupić nowej.

Spotkałam znajomą, która powiedziała mi, że córka jej koleżanki przygotowuje na mój temat prezentację maturalną pod hasłem: „Wielcy ludzie naszej małej ojczyzny”.

Szłam do domu myśląc o tym, że nie mam za co kupić nowej lodówki.

 

 

 

 

 

 

2008

 

miłość

to było dla ciebie

„okropne słowo

które oznacza

pieprzenie i zniewolenie”

 

miłość

to było słowo

którego nie wymawiałeś

 

powiedziałeś mi tylko kiedyś:

„przychodzenie tutaj

sprawia mi przyjemność

nieprzychodzenie tutaj

sprawia mi ból”

i

„niech tak będzie

dopóki tak jest”

 

wczoraj otrzymałam książki

które zostały po tobie

 

na wierzchu

leżał wybór wierszy Majakowskiego

„Kocham”

 

 

 

 

 

 

2009

 

enjoy Graz

 

alpejskie powietrze

na Jakominiplatz

 

wysoko na murach Schlossbergu

transparent z napisem:

„Katja I love You”

 

kelner głaszczący psa

w kawiarni na rzece Mur

 

sen o tobie

zmarłym przed miesiącem

– masz zimne ciało

i uskarżasz mi się:

„przez cały czas mam poniżej zera stopni”

 

oczy mężczyzny

żebrzącego pod Billą

 

DNA serca myszy

na dnie eppendorfki*

 

i moja córka

rozkładająca ręce jak wachlarz

gdy objaśnia mi znaczenie nazwiska

swojego kolegi Straussa słowami:

„bukiet strusi”

 

 

* eppendorfka to rodzaj małej probówki laboratoryjnej

 

 

 

 

 

 

 

2010

 

 

PolnischerSommer

– festiwal chmur i tęcz

przelotnych opadów

i uśmiechów słońca

 

centrum Hamburga tętniło muzyką

i spokojnie kwitły słoneczniki w Szlezwiku

 

przeciw cieniom samolotów

w Bundesfeiertag

 

na przekór szalonemu wiatrowi

na nadmorskich wrzosowiskach

 

przeciw odwiecznej polsko-niemieckiej

– nasza pokojowa misja poetycka