M O J E W I E R S Z E – starsze i nowsze
x x x
Rozmowa telefoniczna na dobranoc:
– Trzymaj się!
– Czego?
– Mojej miłości.
x x x
powiesiłam w mojej szafie
twoją marynarkę
wszystkie moje ubrania
chcą być blisko niej
x x x
zalogowałeś się
w mojej głowie
chodzą za mną
twoje łagodne słowa
nasze głosy
całują się
przez telefon
x x x
mam głowę w chmurach
mam wiersz w głowie
niekończący się wiersz o tobie
x x x
być z tobą
i być i być i być i być
x x x
pamięci moich bliskich
a wydawało się
że zawsze będą trwać
na tym rumiankowym podwórku
w tym ciepłym domu
w tym bezpiecznym łóżku
po kolei zdmuchuje ich czas
Szadek, 2006
x x x
Skąd się biorą poetki?
B.
byłam dziewczyną
z niedobrego domu
ale z podwórza
wychodziło się do świętej brzeziny
ale przez okno
podawała nam swoje kwiaty
bujna czerwona róża
a mama
często nuciła piosenki
powiedziała mi kiedyś
że chyba zwariowałaby
gdyby nie mogła śpiewać
wszystko obróciło się
w poezję
x x x
trwamy w nowoczesnych związkach
wolnych i otwartych
z czasem tylko słabnącą nadzieją na to
że kiedyś wreszcie
zdarzy nam się
staroświecki związek
cudownie zamknięty
x x x
przytulić się
do myśli o tobie
i zasnąć
x x x
„nienawidzę kobiet
jestem kobieciarzem
jestem cnotliwym facetem”
przedstawiałeś mi się dzień po dniu
„on jest poetą
chociaż o tym nie wie”
powiedziała o tobie
nasza wspólna znajoma
x x x
kiedy siedząc po raz pierwszy
naprzeciw mnie mówiłeś:
„jak z nią rozmowa…”
byłam pewna
że przeceniasz moje i swoje możliwości
„przyjście letniego prorokując grzmotu…”
poznałam całe twoje dobro
i całe twoje zło
rozsądnie wyrzekłam się
spotkań i telefonów
zniszczyłam i wyrzuciłam
wszystkie drobiazgi
które mi dałeś
to miasto jest
coraz bardziej pełne ciebie
jestem jak liść
ledwie trzymający się gałęzi
huragan pcha mnie w twoją stronę
x x x
miłość to było dla ciebie
„okropne słowo
które oznacza
pieprzenie i zniewolenie”
miłość
to było słowo
którego nie wymawiałeś
powiedziałeś mi tylko kiedyś:
„przychodzenie tutaj sprawia mi przyjemność
nieprzychodzenie tutaj
sprawia mi ból”
i
„niech tak będzie
dopóki tak jest”
wczoraj otrzymałam książki
które zostały po tobie
na wierzchu leżał
wybór wierszy Majakowskiego
„Kocham”
x x x
aby zmyć z siebie ciebie wykorzystuję
dłonie oczy usta
innych mężczyzn
wybieram się z nimi
w podróże dokądkolwiek
posyłam im listy i uśmiechy
farbuję dla nich włosy
które mi przez ciebie posiwiały
gdy wracasz
ośmieszam cię i obrażam
w nie wiem którym już z kolei
ostatnim pożegnalnym
liście
żadnego postępu w zapominaniu
GALERIA ŚWIAT
płatki śniegu
liście drzew
– żaden się nie powtórzy
Bóg jest perfekcyjnym artystą
x x x
fotografuję tę okolicę
tak
jak się całuje
ciało kochanego człowieka
– miejsce przy miejscu
x x x
modlitwa
– odpychanie ciemności
x x x
on jest
jasny
łagodny
i prawdziwy
jak dotyk
brzozowej gałązki
x x x
po dwudziestu dwóch latach
od początku naszej miłości
rozmawiamy o mężczyznach
którzy prowadzą podwójne życie
– mają żony i kochanki
(bo ich na to stać)
pytam
czy chciałbyś tak żyć
jak oni
„myślę
że chciałbym podwójną ciebie”
odpowiadasz
MIŁOŚĆ
nie widziałam cię wiele dni
stoisz teraz
naprzeciw mnie
jak morze
stoję przed tobą
bezbronna
x x x
w starym parku
listopadowy deszcz
pieścił nagie gałęzie drzew
a ja płakałam
otul mnie deszczu
obmyj z rozpaczy
oddziel od niego
najmniej boleśnie
płacz ze mną
deszczu
x x x
zanim się pojawiłeś
wyśniłam twoje oczy
i całe niebo
lat z tobą
x x x
byłam na dnie
niejeden raz
byłam głęboko
uratował mnie Pan
posłał po mnie
gdy byłam na dnie
x x x
po naszych latach i zimach
kłótniach
z oddawaniem i wyrzucaniem prezentów
powrotach na kolanach
północnych telefonach
po tych wszystkich imionach
które dla mnie wymyśliłeś
(nigdy nie nazywałeś mnie moim imieniem
„bo to byłoby zbyt intymne”)
zastanawiam się
co by było
gdyby któregoś dnia
któreś z nas
odważyło się powiedzieć
„kocham cię
nie rań mnie”
do końca byliśmy tchórzami
x x x
toczą się lata
okrągłe i puste
czekam na kilka letnich dni
dotyk twoich ust
musi mi wystarczyć
na następny rok
lub na zawsze
krew w moich żyłach
zmienia się w oczekiwanie
tętni we mnie
i odwraca mnie
w twoją stronę
nie ma nic lepszego
niż twoje ramiona
x x x
wiejski głupek
siedzi przy grobie matki
obejmując rękami kolana
i kołysząc się powtarza:
mama w ziemi
ziemia w mamie
x x x
zwykłe kobiety
rodzą dzieci
poetkom
Bóg plącze życiorysy
aby rodziły
wiersze
x x x
wygrywasz na mnie
Panie
te wiersze
wiesz dobrze
że gdyby nie bolało
tak bardzo
nie pisałabym
x x x
stoję przy oknie
oddaję się przestrzeni
zatrzymuję czas
x x x
drzewa
– to co pozostało nam
z raju
x x x
leżę w lesie
brzozy błogosławią mnie
gałęziami
x x x
dzień w podróży
nie otwieram książki
czytam świat
x x x
wielkie rzeczy uczynił mi Pan
dał polną
piaszczystą drogę
przy drodze brzozy
tarninę
i dzikie róże
podróżnik o oczach
jak bezchmurne niebo
serdeczną arnikę
i polne grusze
mogę wędrować tam
gdzie tylko niebo
pole i wiatr
KTÓRZY DAJĄ BĘDZIE IM DODANE
„zawsze pracuję
najlepiej jak potrafię
dlaczego więc ciągle cierpię niedostatek”
uskarżała się Bogu w modlitwie
następnego dnia otrzymała odpowiedź
najlepszą z możliwych:
„bądź hojna
dla siebie
i dla innych”
x x x
kiedy milczysz
cisza jest
jak przed końcem
mojego świata
kiedy mówisz
posłuszna twoim szeptom
tańczę na twojej otwartej dłoni
x x x
lubię wiedzieć na czym stoję
nawet jeżeli to jest
dno
x x x
pierwsza miłość
jak błyskawica
ukazuje otwarte niebo
potem długo ciemność
x x x
dzisiaj będę u ciebie
moje serce nade mną
jak skowronek
x x x
mówisz mi:
chcesz wszystkiego
a mnie wystarczy
popatrzeć w okno
na twoją stronę
i pomyśleć
że jesteś
x x x
przypadkowe spotkanie z tobą
jakby mnie Bóg
pogładził po policzku
x x x
Cóż jest mniejsze lub większe niż dotknięcie ręki?
Paul Eluard
to już rok
przychodziłeś zziębnięty po śniegu
pytałeś
co ty ze mną zrobiłaś?
a ty ze mną?
patrzyłam jak lampka nocna
prześwietla z boku twoje oczy
słuchaliśmy
„nie bój się miłości…”
patrzyłam jak przychodziłeś
i jak odchodziłeś
minął rok
lekkim i czystym jak śnieg
dotykiem dłoni
budzisz we mnie światło
x x x
czasem zazdroszczę
psu
którego głaszczesz
x x x
zanim ciebie poznałam
lubiłam już tylko
ten las brzozowy
łąkę
ciemne soczyste pasmo olszyn
i czułe powietrze
nad nimi
wystarczająco zaspokajały
moją potrzebę
uwielbiania czegoś
a ty przyszedłeś
przesłoniłeś sobą
drzewa
łąkę
i z równym jak one
wdziękiem
i obojętnością
przyjmujesz moją miłość
JESIEŃ
przy drodze podróżnik
patrzy na nas
niebiesko
przytulam się do twoich dłoni
– zbyt lekko mnie z nich wypuszczasz
odjeżdżam na mroźną samotność
jaskółki zatrzymują nas
skrzydłami kosza powietrze
na rżyskach
jeszcze zieleni się trawa
we mnie trawi się nadzieja
x x x
on uczy mnie chodzić
(z uśmiechem)
po ostrzu noża
niepewności
raz po raz rzuca
kamieniem słowa
– nigdy nie chybia
i tylko czasem
głaszcze mnie spojrzeniem
pełnym nieudawanej
litości
dziś wieczorem
jednym słowem
zabiję tę miłość
PYTANIE
Sławkowi
rozstaliśmy się bez słowa
czas przyzwyczaja –
do samotności
tylko kiedy tu przyjeżdżam
brzozy
jaśminy
trawy i dziewanny
pytają
co ja tutaj właściwie robię
bez ciebie
HANAMI
w czas kwitnienia wiśni
Japończycy nie pracują
świętują
nawet w centrach wielkich miast
siedzą przez kilka dni
pod kwitnącymi drzewami
nie żal im upływającego czasu
siedzą
dopóki płatki wiśni nie opadną
nasyceni pięknem
wracają do pracy
na moim osiedlu
bez potrzeby
wycięto piękny
stary sad
sąsiedzi mówią
że teraz wreszcie będzie tu porządek
nie będziemy drugą Japonią
WOLNY
pchał wózek z tekturą
jego wzrok był ponad
lump z charyzmą
x x x
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając…
Czesław Miłosz
w roku 1980 mówili:
„walczymy o godność człowieka pracy”
w roku 2004
do bezrobotnych
którzy przyszli
na spotkanie w sprawie pracy
wychodzi mały dyrektor
niedużej firmy i mówi:
„potrzebuję pięciu samców
i pięć samic…”
SUFIT
późną nocą
oglądam reportaż telewizyjny:
„jak się wyśpię
to jestem głodny
żebrzę
czasem
jak dostanę więcej
to kupię sobie wino
albo koktajl
najem się i znów śpię
jak się obudzę
to patrzę w sufit
– już mam dość tego sufitu
nie ma dla mnie pracy
nie potrafię kraść
w urzędzie pracy powiedzieli mi
że jestem
nieprzystosowany…”
ma około 35 lat
szczupłą okoloną zarostem twarz
i bezbronne spojrzenie
takie oczy mógł mieć Chrystus
x x x
moja mama wydała mnie
na świat
(urodziłam się
w najokrutniejszym miesiącu
urodziłam się poetką
w rodzinie rzeźnika)
moja mama jest dobra
łagodna
i prostolinijna
jak dziecko
nie mogę jej mieć za złe
że mnie wydała światu
CYKUTA WIEDZY
powiedział tuż przed śmiercią:
„to życie jest takie
że ci którzy nam je odbierają
są naszymi dobroczyńcami”
to co
Sokratesie
choćby tylko
z naszymi rodzicami?