WIERSZE
***
powiesiłam w mojej szafie
twoją marynarkę
wszystkie moje ubrania
chcą być blisko niej
***
mijają
lata
domy
mężczyźni mojego życia
nie mija
trwa we mnie
mglisty grudniowy wieczór
błotnista wiejska droga
twój pocałunek
– dowód na istnienie Boga
***
coraz rzadziej płaczę
coraz rzadziej się śmieję
kamienieję
x x x
pamięci moich bliskich
a wydawało się
że zawsze będą trwać
na tym rumiankowym podwórku
w tym ciepłym domu
w tym bezpiecznym łóżku
po kolei zdmuchuje ich czas
PO LATACH W SZADKU
idę znów ulicami tego miasteczka
cofam się w czasie
warstwa po warstwie
opadają ze mnie szczęścia i nieszczęścia
mojego życia
jestem znów tą małą dziewczynką
wędrującą z babcią
po ciepły chleb do piekarni w rynku
x x x
łąka pod lasem
niewidoczny chór świerszczy
pod batutą słońca
x x x
u Birute w Wilnie
w pokoju z widokiem
na prześwitujące między brzozami jezioro
obudziła mnie myśl:
„przychodzi miłość
i robi z nami co chce-
jak śmierć”
był majowy poranek
miesiąc później poznałam ciebie
x x x
leżę i czytam
siedzisz obok
mówisz:
„literatura
literatura piękna
czytam twoje stopy”
x x x
Słyszałem o pewnym mężczyźnie,
który słowa wymawia tak pięknie,
że może mieć każdą kobietę
jeśli tylko wypowie jej imię. – L. Cohen
nie mów do mnie
po imieniu
albo
licz się
ze skutkami
WSZYSTKO JEST CORAZ BARDZIEJ SZARE
ptaki śpiewały
swoje carpe diem
w płonących drzewach
tamtej jesieni
teraz
gdy coraz częściej ciebie
nie ma
nie podchodzę już do okna
pilnie robię cokolwiek
aby nie słyszeć ich śpiewu
aby zapomnieć
że zwykle tu byłeś
o tej porze
x x x
on jest
jasny
łagodny
i prawdziwy
jak dotyk
brzozowej gałązki
x x x
kiedy siedząc po raz pierwszy
naprzeciw mnie mówiłeś:
„jak z nią rozmowa…”
byłam pewna
że przeceniasz moje i swoje możliwości
„przyjście letniego prorokując grzmotu…”
poznałam całe twoje dobro
i całe twoje zło
rozsądnie wyrzekłam się
spotkań i telefonów
zniszczyłam i wyrzuciłam
wszystkie drobiazgi
które mi dałeś
to miasto jest
coraz bardziej pełne ciebie
jestem jak liść
ledwie trzymający się gałęzi
huragan pcha mnie w twoją stronę
***
podobno miłość
wcześnie wykryta
jest uleczalna
więc nie śnij mi się
co noc
więc nie dzwoń do mnie
aby usłyszeć mój głos
x x x
mówisz mi:
chcesz wszystkiego
a mnie wystarczy
popatrzeć w okno
na twoją stronę
i pomyśleć
że jesteś
x x x
z tobą
choć bez ciebie
budzę się i zasypiam
obieram jabłko
kupuję chleb
słucham muzyki
którą kochasz tak samo jak ja
z tobą bez ciebie
jadę 500 kilometrów
na północ i z powrotem
z tobą modlę się:
Panie
jeżeli możesz coś zrobić
w tej sprawie…
MIŁOŚĆ
nie widziałam cię wiele dni
stoisz teraz
naprzeciw mnie
jak morze
stoję przed tobą
bezbronna
x x x
zanim się pojawiłeś
wyśniłam twoje oczy
i całe niebo
lat z tobą
x x x
toczą się lata
okrągłe i puste
czekam na kilka letnich dni
dotyk twoich ust
musi mi wystarczyć
na następny rok
lub
na zawsze
krew w moich żyłach
zmienia się w oczekiwanie
tętni
i odwraca mnie
w twoją stronę
nie ma nic lepszego
niż twoje ramiona
x x x
kiedy się pojawiłeś
wielką ciszą wypełnił się mój dom
w milczeniu słuchaliśmy przepowiedni
„obudzimy się wtuleni…”
dzisiaj siedzimy wśród traw
słucham twojego monologu
najlepszej poezji
jaką znam
blisko twoje dłonie
daleko przed nami miasto
i dzieci puszczają latawce
„w południe lata”
WIERSZ O CZAJNIKU
stoisz za mną
obejmujesz mnie
mówisz:
„tak sobie stoimy
patrzymy
gotuje się woda
wygotowuje się
czajnik się przypala
pali się
przyjeżdża straż
gasi
mija dzień
drugi
mijają lata
a my tak sobie stoimy…”
nie znam mężczyzny
który upijałby się
równie pięknie
jak ty
x x x
jesień tonie w deszczu i mgle
nie opuszczasz moich myśli
łagodnie tonę
w twoich oczach
w twoich dłoniach
x x x
czasem zazdroszczę
psu
którego głaszczesz
MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA
rozmawialiśmy
o kilka kroków od nas
zatrzymał się mały
może czteroletni chłopiec
w żółto-granatowej kurtce
powiedział patrząc na ciebie
prawie pięćdziesięcioletniego mężczyznę:
„chodź tu”
nie przerwaliśmy rozmowy
po chwili chłopiec stanowczo powtórzył:
„chodź tu”
„dlaczego mam do ciebie iść?”
spytałeś
„bo ja mam tylko mamę…”
x x x
ktoś powiedział
że nie można być zrozpaczonym
kiedy się patrzy w niebo
na twoim pogrzebie
przez cały czas
obserwowałam chmury
nie należałam do tych kobiet
które miały prawo płakać
x x x
fotografuję tę okolicę
tak
jak się całuje
ciało kochanego człowieka
– miejsce przy miejscu
PATRZ MI W OCZY!
Od lat przychodzi do tej szpitalnej biblioteki.
Emerytowany ekonomista: myślący – ateizujący – poszukujący.
Niedawno zginął w wypadku jego syn.
„Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, pani powiem.
To było półtora roku temu.
Wypożyczyłem książki w bibliotece powiatowej,
poszedłem do parku za urzędem miasta,
usiadłem na ławce, zacząłem czytać.
Po pewnym czasie przysiadł się do mnie.
Wyglądał jak trzydziestoletni mężczyzna –
miał jasnorude włosy i bródkę.
Zaczął ze mną rozmawiać, pytał co czytam,
zwyczajna rozmowa.
Nagle odszedł na chwilę na odległość paru kroków,
wrócił. Jego oczy płonęły jasnożółtym ogniem.
Patrz mi w oczy! – mówił. -Dlaczego mi nie patrzysz w oczy?!
Byłem przerażony, chciał się do mnie zbliżyć,
ale zrobiłem trzy razy znak krzyża –
z prawej strony, pośrodku i z lewej.
Nie mógł do mnie podejść bliżej niż na odległość sześciu metrów…
To był diabeł, to było półtora roku temu.
Nie mogę dojść do siebie, nie wiem co o tym myśleć.
To było ostrzeżenie?”
x x x
rodzina zmarłego
przed szpitalem
jak kruki na śniegu
x x x
wychodzą ze szpitala –
jedni z wyrokiem śmierci
inni z wyrokiem życia
x x x
zwykłe kobiety
rodzą dzieci
poetkom
Bóg plącze życiorysy
aby rodziły wiersze
MAŁYŃ
niewiele się tutaj dzieje
– wiewiórka zaogni się
na dachu starej stodoły
zbiegnie na brzozę lub orzech
w żywopłocie przy bramie
dorastają młode słowiki
stoją brzozy
w czasie i powietrzu
słońce uśmiecha się
jest spokój błękit i zieleń
niewiele się tutaj dzieje
x x x
po naszych latach i zimach
kłótniach
z oddawaniem i wyrzucaniem prezentów
powrotach na kolanach
północnych telefonach
po tych wszystkich imionach
które dla mnie wymyśliłeś
(nigdy nie nazywałeś mnie moim imieniem
bo według ciebie
to byłoby zbyt intymne)
zastanawiam się
dlaczego żadne z nas
nie odważyło się powiedzieć:
„kocham cię
nie rań mnie”
do końca byliśmy tchórzami
x x x
zostałam w domu sama
pławię się w ciszy i samotności
po godzinie mam ochotę zadzwonić do ciebie
aby ci opowiedzieć
jak dobrze czuję się sama w domu
x x x
powiedziałam ci przez telefon
że nudzą mnie rozmowy z tobą
(skłamałam
– milczysz od dwóch tygodni)
widzisz
jestem pojętną uczennicą
w twojej szkole
umiejętności zadawania ciosów
x x x
aby zmyć z siebie ciebie wykorzystuję
dłonie oczy usta innych mężczyzn wybieram się
z nimi w podróże dokądkolwiek posyłam im
listy i uśmiechy farbuję dla nich włosy które mi
przez ciebie posiwiały
gdy wracasz
obrażam cię
w nie wiem którym już z kolei ostatnim pożegnalnym
liście
żadnego postępu w zapominaniu
x x x
to miasto
jest ponoć złe
a ja lubię je
od kiedy patrzy na mnie
twoimi oczami
x x x
wczoraj odprowadzałam cię na dworzec
na peronie nieduży pies
głośno skamlał i wyrywał się do kogoś
stojącego już w pociągu
kiedyś przy naszych pożegnaniach
tak samo
choć bezgłośnie
rozpaczałam
wczoraj byłam zupełnie spokojna
postarzała się nasza miłość
SOPOT 2008
codzienny przemarsz –
poziomo chmur
pionowo deszczu
HANAMI
w czas kwitnienia wiśni
Japończycy
nie pracują
świętują
nawet w centrach wielkich miast
siedzą przez kilka dni
pod kwitnącymi drzewami
nie żal im upływającego czasu
siedzą dopóki płatki wiśni
nie opadną
nasyceni pięknem
wracają do pracy
na moim osiedlu
bez potrzeby wycięto
stary śliwkowy sad
sąsiedzi mówią
że teraz wreszcie
będzie tu porządek
nie będziemy drugą Japonią
x x x
leżę w lesie
brzozy błogosławią mnie
gałęziami
x x x
spojrzał w okno
w bardzo mglisty poranek:
„o, nie ma świata…”
x x x
modlitwa
– odpychanie ciemności
x x x
kiedy mamy umierać
(choć wcześniej mówiliśmy
że żyć nie warto)
świat nabiera barw
i wyrazistych konturów
jak lato w sierpniu
i wszystkie chwile
które były
i które jeszcze mogłyby być
mają nagle wagę i wartość
x x x
drzewa
– to co pozostało nam
z raju
x x x
dzień w podróży
nie otwieram książki
czytam świat
x x x
po dwudziestu dwóch latach
od początku
naszej miłości
rozmawiamy o mężczyznach
którzy prowadzą podwójne życie
– mają żony i kochanki
(bo ich na to stać)
pytam
czy chciałbyś tak żyć
jak oni
„myślę że chciałbym podwójną ciebie”
odpowiadasz
x x x
windą do nieba
do twojego mieszkania
na ósmym piętrze
x x x
masz w oczach
tyle nieba
kiedy patrzysz na mnie
przymykam powieki
i przyjmuję
jasną hostię
twojego spojrzenia
x x x
lubię wiedzieć
na czym stoję
nawet jeżeli to jest
dno
x x x
jak co wieczór
referuję ci przez telefon
wszystkie moje
uczynki wzloty i upadki
zaczynam od:
„wstałam o siódmej rano…”
wysłuchujesz
a potem mówisz:
„ja też dzisiaj wstałem o siódmej rano
wysikałem się
i poszedłem spać”
od lat nie potrafię rozstrzygnąć
kto z nas ma rację
x x x
czerwiec jest
jak
mieć osiemnaście lat
x x x
wiejski głupek
siedzi przy grobie matki
obejmując rękami kolana
i kołysząc się
powtarza:
mama w ziemi
ziemia w mamie…
WOLNY
pchał wózek z tekturą
jego wzrok był ponad
lump
z charyzmą
x x x
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając…
Czesław Miłosz
w roku 1980 mówili:
„walczymy o godność człowieka pracy”
w roku 2004
do bezrobotnych
którzy przyszli na spotkanie
w sprawie pracy
wychodzi mały dyrektor
niedużej firmy i mówi:
„potrzebuję pięciu samców
i pięć samic…”
x x x
na niepokój serca
modlitwa
jak lek nasenny
albo
myśl o twoich dłoniach
łagodnych
bezpiecznych
x x x
stoję przy oknie
oddaję się przestrzeni
zatrzymuję czas
DZIECIŃSTWO W SZADKU
kościół był duży
a ja
mała
nic o gotyku
nie wiedziałam
pamiętam tylko
że niebieska
Matka Boska z Dzieciątkiem była
kolumny w niewyraźnych freskach
podwórko dziadków
całe w rumiankach
i bez w kącie podwórka
– co było dobre
wielkie było jak świat
a co złe
małe
jak na słońcu chmurka
dziś
gdy czasem jest źle
gdy do życia mija ochota
świecą w mojej pamięci
tamte dni
jak ze złota
x x x
zatrzymaj się
popatrz w okno
(tam
prawie zawsze
jest jakiś
wiersz
x x x
śpiew ptaków
w płonących gałęziach drzew
przemija lato
KTÓRZY DAJĄ BĘDZIE IM DODANE
„zawsze pracuję
najlepiej jak potrafię
dlaczego więc ciągle
cierpię niedostatek”
uskarżała się Bogu w modlitwie
następnego dnia otrzymała odpowiedź
najlepszą z możliwych:
„bądź hojna dla siebie i dla innych”
NIEDZIELA PALMOWA 2005 R. PO NARODZENIU CHRYSTUSA
„po tych słowach
skłonił głowę
i wyzionął ducha”
klękamy
mężczyzna przede mną
ziewa
GALERIA ŚWIAT
płatki śniegu
liście drzew
– żaden się nie powtórzy
Bóg jest perfekcyjnym artystą
x x x
budzę się
o czwartej nad ranem
w myślach ślad modlitwy
sprzed zaśnięcia
– aby mnie już tak nie bolała
każda chwila
twojej nieobecności
o czwartej nad ranem
przychodzi odpowiedź na modlitwę
– przypomina mi się fraza piosenki:
„która z miłości naszych
może właśnie jest już
tą ostatnią…?
x x x
przypadkowe spotkanie z tobą
jakby mnie Bóg
pogładził po policzku
MATKA
na sali szpitalnej
między kolejnymi
kroplówkami
narkozami
trepanacjami głowy
codziennie około trzeciej po południu
prosisz abym sprawdziła
czy obiad już się ugotował
„bo niedługo chłopcy wrócą ze szkoły”
pytam gdzie on się gotuje
„no tam”
odpowiadasz wskazując głową
w kierunku korytarza
na którym leżą inni chorzy oczekujący
na swoje operacje
w świadomości zostały ci już tylko
nasze twarze i imiona
i myśl
że jak co dzień
przez ostatnie czterdzieści lat
gotujesz dla nas obiad
x x x
słońce niedawno zaszło
w prostokącie mojego okna
na nieskończenie ciemnoniebieskim tle
błyszczy planeta Wenus
x x x
dzisiaj będę u ciebie
moje serce nade mną
jak skowronek
x x x
tyle już razy żegnałam tę miłość
przysypywały ją pożółkłe liście
rozdzielał nas czas
jak mgła
kiedyś przez całe lato
nie mogliśmy się odnaleźć
i myśleliśmy
– nic nas już nie uratuje
lecz nagle
opadają z niej zeschłe liście
rozpływa się mgła
nasze serca znów wysoko nad nami
i miłość znów zielona
F R E I E N W I L L
To mój tomik wydany w 2012 r. przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu i Redakcję „Toposu”. Zawiera wiersze i anegdoty. Opisuję w nim poszczególne lat mojego życia – od 1960 do 2010 r.
Wiele osób pyta mnie, co oznacza tytuł tomiku. W 2010 r. byłam gościem festiwalu kultury polskiej Polnischersommer organizowanego przez niemiecki land Schleswig – Holstein. Mieszkałam wówczas w miejscowości Freienwill (co w języku naszych zachodnich sąsiadów znaczy „wolna wola”) w pobliżu Flensburga. Nazwa tej wsi od razu mi się spodobała i postanowiłam, że kiedyś wykorzystam ją literacko. Zrobiłam to dwa lata później – zatytułowałam tak mój tomik wierszy.
motto : Świat jest Mały(ń)
1960
moja mama
wydała mnie na świat
(urodziłam się
w najokrutniejszym miesiącu
urodziłam się poetką
w rodzinie rzeźnika)
moja mama jest dobra
łagodna
i prostolinijna
jak dziecko
nie mogę jej mieć za złe
że mnie wydała światu
1961
mam ciepłą trawę pod stopami
i idę w kierunku słońca
babcia uczy mnie chodzić
w świętej brzezinie
1962
nic nikomu nie mówiąc
wybieram się na spacer w pola
gubię się po raz pierwszy w życiu
– w zbożu
1963
rodzą się bracia bliźniacy
stworzą samowystarczalny
krąg towarzyski
półnadzy
opaleni
będą biegać boso
po piaszczystej drodze
i nazywani będą abisyńczykami
1964
mój wujek
kiedyś stanie się alkoholikiem
i zobaczy demony
teraz
jest młody
dużo mówi
ma bezbronną twarz
i otwarte serce
pewnego słonecznego dnia
zbyt szybko wjeżdża końmi
na ścieżkę na której stoję
widzę nad sobą kopyta
a potem
nic nie pamiętam
1965
dziadek wyplata mi wianki
z modraków i koniczyny
uczy mnie pieśni religijnych
i żołnierskich
ma dla mnie miłość i czas
1966
moja pierwsza fotografia
siedzę na małym rowerku
na szadkowskim
pachnącym rumiankiem podwórku
uśmiecham się
z lekkim smutkiem w oczach
za chwilę
będziemy jeść
prosto z plastra
jeszcze ciepły miód
1967
zanim zapali się lampę naftową
jej zadymiony klosz
trzeba co wieczór wyczyścić gazetą
w niedzielę
tata zaprowadził mnie do wiejskiej biblioteki
wracałam niosąc pełne cudów książki
1968
do starej nieużywanej stodoły mojego dziadka
nagle trafiły skarby:
to znajomy handlarz schował w niej przedmioty
które kupił
od opuszczających w pośpiechu Łódź Żydów
mogłam do woli buszować
i wybierać sobie książki:
Przygody Koziołka Matołka
Wicek i Wacek podczas okupacji
Niewiarygodne przygody Marka Piegusa
wiele lat później będę robiła wywiad
z żydowskim poetą
urodzonym w Łodzi
a mieszkającym w Nowym Jorku
powie mi
że mieszkał w różnych częściach świata
ale najlepiej czuje się w na Piotrkowskiej
1969
w domu znalazłam starą powieść
– była bez okładek
i zaczynała się od słów
„Wierny Soroka wiózł swego pułkownika…”
miałam szczęście –
akurat była pełnia
księżyc świecił
prosto na moje łóżko
i mogłam spokojnie czytać
nie marnując prądu
1970
co mają wspólnego
perły i kakao
zastanawiałam się
słuchając Maryli Rodowicz
w niebieskim tranzystorowym
radiu „Sylwia”
nie wiedziałam jeszcze
że jest poezja
i jest Gałczyński
1971
stoję z moimi braćmi na progu
po drugiej stronie podwórka
drewniana stodoła
z deskami aksamitnymi
od słońca deszczu i wiatru
za nią jest łąka rzeka i droga
za nią jest świat
jeszcze nie wiem
że gdziekolwiek będę
będę tęsknić za Małyniem
to podwórko
łąka
rzeka
na zawsze przesłonią mi świat
1972
„Skąd się biorą poetki?”
B.
byłam dziewczyną
z niedobrego domu
ale z podwórza wychodziło się
do świętej brzeziny
ale przez okno
podawała nam swoje kwiaty
bujna
czerwona róża
a mama
często nuciła piosenki
(powiedziała mi kiedyś
że chyba zwariowałaby
gdyby nie mogła śpiewać)
wszystko obróciło się
w poezję
1973
nie pamiętam
pani Wisławo
co się działo 16 maja 1973 roku
ale pamiętam dokładnie
co się działo trzy dni później:
przeprowadziliśmy się z domu
pod brzozowym lasem
do domu nad stawem
wieczorem zasypiając
na ułożonym prowizorycznie
na podłodze sienniku
nie wiedziałam dlaczego
płaczę
1974
ja jedną tylko
taką jesień miałam w życiu
świat był bliski
i bezpieczny
potem runął
……………………………………………………..
Sylwestrowy pogrzeb mojego dziadka
– jakże to pasowało do niego
który uwielbiał bawić się życiem
wieczorem w tv „Romeo i Julia”
z piosenką Wandy Warskiej i Norwida
„Nad Kapuletich i Montekich domem…”
niedobra wróżba
na wiele najbliższych lat
1975
znalazłam się
w niewłaściwym miejscu
w niewłaściwej chwili
zobaczyłam
czego nie chciałam zobaczyć
powiedziałam
czego nie chciałam powiedzieć
podszedłeś do mnie po trzech dniach
ale ja zdążyłam już przejść
na drugą stronę lustra
i nie mogłam zmartwychwstać
1976
„czy wiesz
że to bez ciebie życie
nie jest już życiem…?”
głos Ewy Demarczyk
to było jedyne piękno
jakie do mnie wtedy docierało
1977
w wakacje
budowałam pod Niskiem
nasyp kolejowy
im bardziej bolało mnie ciało
tym mniej bolała dusza
nikt mnie nie kochał
i ja nie kochałam nikogo
1978
nie miałam
już nic
do zwątpienia
1979
z czego
składa się
samotność?
z pustki
1980
wszyscy stoją w kolejkach
– po cokolwiek
nie ma takiej kolejki
w której ja chętnie bym się ustawiła
– po sens życia
1981
We Wrocławiu na Ruskiej
zobaczyłam po raz pierwszy w tv
legendarnego
(bo właśnie przeskoczył przez płot)
przywódcę
na wyrażoną przeze mnie wątpliwość
moja ciotka zareagowała
z całym impetem
swojego ciała i ducha
ale to nie przeszkodziło mi myśleć
samodzielnie
1982
Bóg jest bezbronny
ze swoją
miłością?
1983
rodzi się moja córka
i ”nie ma wody na pustyni”
przyjeżdżasz na urlop
do domu pod brzozowym lasem
i zostajesz w moim życiu
na najbliższe ćwierć wieku
1984
z tego roku pamiętam tylko
dzień w którym byłeś
siedzieliśmy milcząc pod jabłonią
trzymałeś na kolanach
mojego dwuletniego syna
a to nie mogło się podobać
twojej mamie
dlatego zobaczymy się dopiero
po czterech latach
1985
kamorze
– powiedział poważnie mój syn
gdy oboje po raz pierwszy
zobaczyliśmy Bałtyk
1986
w kwietniowy dzień
szłam piaszczystą wiejską drogą
w pachnącym powietrzu
w kierunku zachodzącego słońca
trzymałam za ręce moje dzieci
„ładne jak jabłuszka”
jak mówiła sąsiadka
i odważyłam się pomyśleć
(tylko przez chwilę)
że jednak ten świat bywa cudowny
w ciągu następnych dni zaczęły nadchodzić
pełne sprzeczności wiadomości
o wybuchu w elektrowni atomowej
nie dla mnie pozytywne myślenie
1987
ja
kochająca ciszę i dal
rozległe pola i lasy
ja
uwięziona na balkonie
z pelargonią
1988
weszłam
po raz drugi
do tej samej rzeki
1989
każdy system jest taki
jacy są ludzie
którzy go tworzą
przyszła wolność
ale zabrakło
mądrości i dobroci
1990
Słyszałem o pewnym mężczyźnie,
który słowa wymawia tak pięknie,
że może mieć każdą kobietę
jeśli tylko wypowie jej imię.
L. Cohen
nie mów do mnie
po imieniu
albo
licz się
ze skutkami
1991
Panie Boże
nie musisz nas
sprowadzać na dobrą drogę
strasząc i karząc nas
trzęsieniami ziemi
powodziami
tsunami
wlej tylko
w nasze serca
trochę więcej miłości
a stworzymy na Ziemi raj
1992
Znajomy mojego taty przekonywał go, że ludzie którzy często chodzą do kościoła i dużo się modlą, są gorsi od tych, którzy do spraw wiary podchodzą z umiarem. Mój tata na to:
– Nie wiadomo jacy by byli, gdyby się tak często nie modlili.
1993
Nie lubi mówić jej komplementów. Boi się, że dodadzą jej pewności siebie.
Kiedyś nieopatrznie rzuca, że podobają mu się jej usta.
Po chwili przychodzi refleksja: „No, tak! I teraz będziesz nosiła usta na patyku. Żeby wszyscy widzieli.”
1994
napisałam wiersz o oknie
z najmilszym mi widokiem na las
okno zamurowano
las wycięto
moja córka mówi:
nie pisz o mnie wiersza
1995
brzozy rosną na dachach
zrujnowanych fabryk
Łódź – zabite miasto
1996
to był piękny październik
– Szymborska właśnie otrzymała Nagrodę Nobla
do mnie codziennie przychodził
pijany kryminalista
twierdził
że mnie kocha
i jeśli z nim nie będę
to zabije mnie i siebie
radziłam aby zaczął od siebie
nie zauważał dowcipu
policjanci mówili mi
że mogą mu coś zrobić dopiero
kiedy mnie zabije
vip od kultury stwierdził:
„nic dziwnego
że panią to spotyka
skoro pisze pani takie wiersze”
jeden z wielu moich braci oznajmił:
„musisz liczyć na siebie”
mężczyzna mojego życia
o którym pisałam
moje najlepsze wiersze powiedział:
„mnie to omija
bo ja jestem tu
a to się dzieje tam”
a Pan Bóg uświadomił mi
właśnie wtedy
że oczekuje ode mnie wdzięczności
za życie takie
jakim ono jest
żyję
jestem wdzięczna
wielbię moją samotność
1997
dobry jest taki mężczyzna
który nie chce mnie
zabić
okraść
albo przejść
na moje utrzymanie
1998
Tętniak w głowie mojej mamy pękł 13 maja w piątek. Po kilku operacjach, święty Antoni kazał mi jechać po zioła do bonifratrów.
– Kto ci kazał?! Ty się lepiej nikomu do tego nie przyznawaj! – radzi mi rozsądnie moja córka, gdy opowiadam jej o tym pół roku później.
1999
„nienawidzę kobiet
jestem kobieciarzem
jestem cnotliwym facetem”
przedstawiał mi się dzień po dniu
„ten pan jest poetą –
chociaż on o tym nie wie”
powiedziała o nim
nasza wspólna znajoma
2000
mam głowę w chmurach
mam wiersz w głowie
niekończący się wiersz o tobie
2001
Po zdjęciu gipsu przez trzy miesiące musiałam chodzić o kulach. Lekarze nie wiedzieli dlaczego. I nie potrafili powiedzieć, czy w ogóle będę chodzić samodzielnie.
„Jest pani zbyt wrażliwa, żeby pani zakładać gips” – usłyszałam wreszcie diagnozę ortopedy.
2002
zalogowałeś się
w mojej głowie
chodzą za mną
twoje łagodne słowa
nasze głosy
całują się
przez telefon
2003
Rozmowa telefoniczna na dobranoc:
– Trzymaj się!
– Czego?
– Mojej miłości.
2004
Byłam na imprezie literackiej w krakowskiej Jamie Michalika. Jednym z gości był Bogusław Żurakowski, prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych i dzielił się z nami wrażeniami z tej wyprawy. Opowiadał między innymi o tym, że na jednym ze spotkań polonijnych, pewien emigrant uskarżał mu się: „Wiesz, tutaj jest tak, że jeśli komuś wiatr zerwie dach z domu, to od razu przychodzi dwudziestu sąsiadów do pomocy. Ale pogadać nie ma z kim…”
Siedzący obok mnie starszy pan skomentował cicho: „A u nas odwrotnie.”
2005
„mam dość ciebie
i tego miasta”
wykrzyczałam ci kiedyś w złości
„a tyle pięknych chwil tu przeżyłaś”
odpowiedziałeś spokojnie
2006
co się stało z naszą szkołą?
puste klasy
wybite szyby
– wygląda jak po wojnie
nienaruszona stoi tylko
ta metalowa barierka
na której po raz pierwszy
pocałowałeś mnie
nie całując
2007
POLSKI PARNAS ALBO WIELKI CZŁOWIEK BEZ LODÓWKI
Szłam z pracy i myślałam o tym, że zepsuła mi się dwudziestopięcioletnia lodówka i nie mam za co kupić nowej.
Spotkałam znajomą, która powiedziała mi, że córka jej koleżanki przygotowuje na mój temat prezentację maturalną pod hasłem: „Wielcy ludzie naszej małej ojczyzny”.
Szłam do domu myśląc o tym, że nie mam za co kupić nowej lodówki.
2008
miłość
to było dla ciebie
„okropne słowo
które oznacza
pieprzenie i zniewolenie”
miłość
to było słowo
którego nie wymawiałeś
powiedziałeś mi tylko kiedyś:
„przychodzenie tutaj
sprawia mi przyjemność
nieprzychodzenie tutaj
sprawia mi ból”
i
„niech tak będzie
dopóki tak jest”
wczoraj otrzymałam książki
które zostały po tobie
na wierzchu
leżał wybór wierszy Majakowskiego
„Kocham”
2009
enjoy Graz
alpejskie powietrze
na Jakominiplatz
wysoko na murach Schlossbergu
transparent z napisem:
„Katja I love You”
kelner głaszczący psa
w kawiarni na rzece Mur
sen o tobie
zmarłym przed miesiącem
– masz zimne ciało
i uskarżasz mi się:
„przez cały czas mam poniżej zera stopni”
oczy mężczyzny
żebrzącego pod Billą
DNA serca myszy
na dnie eppendorfki*
i moja córka
rozkładająca ręce jak wachlarz
gdy objaśnia mi znaczenie nazwiska
swojego kolegi Straussa słowami:
„bukiet strusi”
* eppendorfka to rodzaj małej probówki laboratoryjnej
2010
PolnischerSommer
– festiwal chmur i tęcz
przelotnych opadów
i uśmiechów słońca
centrum Hamburga tętniło muzyką
i spokojnie kwitły słoneczniki w Szlezwiku
przeciw cieniom samolotów
w Bundesfeiertag
na przekór szalonemu wiatrowi
na nadmorskich wrzosowiskach
przeciw odwiecznej polsko-niemieckiej
– nasza pokojowa misja poetycka