KOCHAM POLSKIE PIOSENKI

We wstępie do 11 numeru rocznika kulturalnego „Piosenka” redaktor naczelny Jan Poprawa napisał: „Maria Duszka, świetna dziennikarka i poetka z Sieradza, poświęciła wiele pracy portretom Henryka Szopińskiego, Krzysztofa Cwynara, Tomasza Kordeusza, Stanisława Klawego i Wojciecha Gęsickiego.” 💕

A tak zaprasza do lektury pisma Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu:

https://www.facebook.com/1579760542/videos/399830799302612

Może być rysunkiem przedstawiającym tekst „nr PIOSENKA rocznik kulturalny www muzeumpi senki. /nka LAT Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu”

Kocham polskie piosenki. Podziwiam ich twórców i wykonawców. Dlatego ostatnio robię z nimi wywiady, piszę o nich artykuły i eseje. Właśnie ukazał się 11 numer  wydawanego przez Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu „Piosenki”. A w nim cały mój rozdział 7: 5 artykułów, 27 stron (263-289) o:  Tomku Kordeuszu, Krzysztofie Cwynarze, Henryku Szopińskim (kiedy robiłam z nim wywiad jeszcze nie był posłem na Sejm), Wojtku Gęsickim i Stanisławie Klawe. No i jestem już w gronie współpracowników pisma. 💕💕

To link do „Piosenki” w formacie PDF: 

https://muzeumpiosenki.pl/pliki/publikacje/piosenka%202023-www.pdf

NENUFARY Z „NOCY I DNI”- O MARII DĄBROWSKIEJ W PIORUNOWIE

NENUFARY Z „NOCY I DNI”

Mój artykuł opublikowany na łamach „Kalejdoskopu” (2002, nr 7-8 s. 29)

     Piorunów leży na granicy powiatu łaskiego i zduńskowolskiego, w odległości około 3 kilometrów od Kwiatkowic. Niewiele osób wie, że w tutejszym dworze powstawały fragmenty „Nocy i dni”. Właścicielem Piorunowa w okresie międzywojennym był Lucjan Niemyski. Jego ojciec Leon był fabrykantem i socjalistą. Wydawał i współredagował tygodnik „Ogniwo”. Zaprzyjaźnił się wówczas ze Stanisławem Stempowskim, pisarzem, Wielkim Mistrzem polskiej loży masońskiej, późniejszym towarzyszem życia Marii Dąbrowskiej.

    Po raz pierwszy pisarka przyjechała do Piorunowa 14 kwietnia 1927 r. Pod tą datą notuje w „Dzienniku”: „O pierwszej w południe wyjeżdżam z Paneńkiem (tak nazywała Stempowskiego – przyp. M.D.) i senatorem Posnerem do Piorunowa do pp. Niemyskich.” Pod koniec następnego roku Dąbrowska zapisała: „21 grudnia wyjechaliśmy ze Stachem do Piorunowa (…). Opracowałam tam czwartą redakcję pierwszych siedmiu rozdziałów mojej powieści. Ale to już chyba będzie redakcja ostateczna.” Ponownie przebywała tutaj jesienią 1933 r. „Rano o siódmej z panem Lucjanem w Woli Łoguckiej (powinno być Łobudzkiej – przyp. M.D.), gdzie młynkowano owies z łubinu. Młynkowałam sama przez pół godziny. Potem wróciliśmy do Piorunowa na śniadanie, a o dziewiątej pojechaliśmy do Szadku, gdzie ładowano owies do wagonów na dostawę dla wojska. Tym razem był z nami Maksencjusz, który pokazał mi w szadkowskim kościele bardzo ciekawe średniowieczne freski, odgrzebane świeżo spod tynku.” – zapisała 21 października. Podróżując do Szadku i z powrotem, pisarka uczyła się jeździć samochodem Niemyskiego. Choć nie obyło się po drodze bez kilku lekkich „wpadek”, wyprawa ta sprawiła jej dużą przyjemność. Dwa dni później zanotowała: „Dziś rano byłam przy drenowaniu podwórza (głównie o to drenowanie mi idzie, bo Bogumił ma drenować Serbinów) – następnie przy kopaniu marchwi pastewnej. Było zimno, ręce marzły przy robocie.”

    Po raz ostatni pisarka była w Piorunowie tuż przed wybuchem wojny, w czerwcu 1939 r. W czasie okupacji Dąbrowska i Stempowski cierpieli biedę. Mieszkający wówczasw Podkowie Leśnej Niemyscy pomagali im ofiarowując żywność i węgiel. Z kolei po wojnie dawni właściciele Piorunowa znaleźli się w trudnej sytuacji i wtedy Dąbrowska wspomagała ich finansowo.

    Dwór w Piorunowie do lat 70-tych zamieszkiwali pracownicy PGR-u. Potem został odrestaurowany i zorganizowano w nim ośrodek kolonijny sieradzkiej Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Od początku lat 9O-tych obiekt przechodził z rąk do rąk kilku kolejnych prywatnych właścicieli. (…)

    Za dworem znajduje się staw, na którym każdego roku kwitną nenufary. Właściciel stawu twierdzi, że rosną tutaj od kiedy pamięta. Kto wie, może słynna scena z Toliboskim zrywającym dla Basi nenufary, przyszła pisarce do głowy właśnie w Piorunowie…

A poniżej mój artykuł opublikowany na łamach pisma „Region to my” (1999 nr 6, s. 24)

 

 

Maria Dąbrowska w Piorunowie
Mój artykuł TAM JESZCZE KWITNĄ NENUFARY na łamach pisma REGION TO MY

MÓJ ESEJ O LECHU KONOPIŃSKIM ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY NA PORTALU PISARZE.PL

https://pisarze.pl/2023/02/21/maria-duszka-to-co-dal-nam-swiat/?fbclid=IwAR08gUgqV6DE9ZlogDOxFCazbJKjwSXQUmwLlNo0YZKeloRv4hg8B8ElbLQ

Muzyka ma moc przenoszenia nas w czasie i przestrzeni. Zawsze, kiedy słyszę piosenkę Anny Jantar „Najtrudniejszy pierwszy krok”, znów są wakacje 1974 r. i jadę autobusem do Szadku, do moich ukochanych dziadków. Wysiadam na rynku. Za dwa lata w tym samym miasteczku przeczytam w czasopiśmie „Na przełaj” wiersz, który poruszy mnie tak bardzo, że pomyślę, że chciałabym umieć wyrażać swoje myśli i emocje tak, jak jego autorka. Po raz pierwszy uświadomię sobie, że chciałabym być poetką. Minie wiele lat, zanim zostanę przyjęta do Wielkopolskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, do którego będzie należał także współautor tekstu piosenki „Najtrudniejszy pierwszy krok”.
   Lech Konopiński urodził się w 1931 r. w Poznaniu. Kiedy wybuchła II wojna światowa, jego rodzinę przesiedlono do Warszawy. Jego ojciec zginął w Powstaniu Warszawskim. Po upadku powstania Lech z matką i młodszym bratem zostali wysiedleni na Dolny Śląsk, gdzie musieli ciężko pracować fizycznie. Kiedy wojna się skończyła, wrócili do Poznania. Ich dom był spalony, więc zamieszkali w zastępczym mieszkaniu na Wildzie. Przyszły artysta ukończył Wydział Handlu w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu, a potem na Uniwersytecie Łódzkim obronił pracę doktorską.
   Jest poetą, satyrykiem, autorem tekstów piosenek, utworów dla dzieci i młodzieży oraz widowisk telewizyjnych. Debiutował w 1954 r. w ogólnopolskim tygodniku „Szpilki”. W latach 1957 – 1960 był redaktorem satyrycznego pisma „Kaktus”, a w latach 1960–1965 redaktorem „Gazety Poznańskiej”. Od 1965 do 1973 r. pracował w Instytucie Przemysłu Włókien Łykowych w Poznaniu.
   Jest autorem ponad 70 książek dla dorosłych i dla dzieci. To m.in.: „Amoreski”, „Diabelskie sztuczki”, „Bajeczne historie”, „Pawie oczka”, „Alfabet Amora”, „Rajskie jabłuszka”, „Co pełza i hasa po polach i lasach”, „Figlarne listki”, „Śmieszne pretensje”, „Z kwiatka na kwiatek”, „Zwierzątka i zwierzęta na sześciu kontynentach”, „Książę Lech i druhów trzech”, „Od bieguna do bieguna”, „Przez dżungle i pustynie”, „Skrzydełka Erosa”, „Konopiński dzieciom”, „Książę Siemowit i lud piastowy”,  „Tutaj hasa nasza klasa” i „Tak się kręci świat zwierzęcy”. Jego książki ukazały się w nakładzie 5 milionów egzemplarzy. Utwory dla dorosłych i dla dzieci były przekładane na języki obce: niemiecki, rosyjski, japoński i wietnamski. Około 800 jego aforyzmów przełożył na język naszych zachodnich sąsiadów Waldemar Zamlewski. Zostały opublikowane w tomie „Myśli – Gedanken”. Z kolei Lech Konopiński  przełożył z języka niemieckiego utwory dla dzieci, między innymi “Przygody Maksa i Moryca” Wilhelma Buscha i “Piotruś Rozczochraniec” Heinricha Hoffmanna. Jest także autorem kilku sztuk teatralnych i współtwórcą pierwszego poznańskiego wodewilu zatytułowanego „Dyrektor też człowiek”.
   Największą popularność przyniosły mu jednak piosenki. Stworzył ich w sumie około 600. Pisał je między innymi dla Anny Jantar, Eleni, Jerzego Grunwalda i Krzysztofa Krawczyka. Stworzył także kilkaset tekstów dla wielkopolskich kapel: „Zza Winkla”, „Plewiszczoki”, „Junki z Buku” i „Mechaniczna Pyra”.
   Utwory z jego tekstami zaistniały także w filmach i serialach. Piosenka “Czujna straż” „zagrała” w filmie “Milion za Laurę”, “Kto powie nam, co to jest miłość” w “Nie zaznasz spokoju”, a “Gdy Polska da nam rozkaz” w “Weryfikacji”. W serialu “Dorastanie” wykorzystano przebój Anny Jantar “Najtrudniejszy pierwszy krok”.
   Mało kto wie, że jedną z pasji pana Lecha jest kolekcjonowanie znaczków pocztowych. Przez wiele lat był redaktorem ogólnopolskiego czasopisma „Filatelista”. Współorganizował również Światową Wystawę Filatelistyczną Polska’73 w Poznaniu i uczestniczył w kilku tego typu imprezach zagranicą. Zgłosił wiele projektów znaczków pocztowych, niektóre z nich zrealizowano.
   Lech Konopiński otrzymał wiele nagród i medali. Najbardziej ceni sobie Order Uśmiechu – międzynarodowe odznaczenie przyznawane za działania przynoszące radość dzieciom. Przyznano mu również: odznakę Zasłużony Działacz Kultury, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Odznakę Honorową Miasta Poznania, nagrodę Ministerstwa Łączności, srebrny medal za “Zasługi dla Obronności Kraju” i medal Wojewody Poznańskiego za całokształt. Od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bohdana Zdrojewskiego otrzymał Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a od biskupa polowego Wojska Polskiego Józefa Guzdka medal „W służbie Bogu i Ojczyźnie”.


    NAJTRUDNIEJSZY PIERWSZY KROK

   Jak to się stało, że właśnie Lech Konopiński stworzył największe przeboje Anny Jantar? Otóż, po debiucie na łamach „Szpilek” często występował na spotkaniach autorskich i na imprezach estradowych. I właśnie wtedy zaprzyjaźnił się z pochodzącym ze Lwowa Józefem Szmeterlingiem, wspaniałym recytatorem i konferansjerem. Pan Józef ożenił się we Wronkach. Jego żona Halina była utalentowana muzycznie. Ich córka Anna pojawiła się na świecie w 1950 r. Rodzice szybko dostrzegli jej talent muzyczny i już kiedy była w przedszkolu kupili jej pianino. Wkrótce Szmeterlingowie przeprowadzili się do Poznania, gdzie przyszła piosenkarka mogła rozwijać swoje umiejętności. Pod koniec lat 60-tych została wokalistką zespołu Waganci. Jego lider Jarosław Kukulski poprosił Lecha Konopińskiego, aby zechciał pisać dla nich teksty piosenek. Już w 1970 r. Waganci otrzymali nagrodę Ministra Obrony Narodowej na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu za utwór „Szła noc” skomponowany do tekstu Konopińskiego. W tym samym roku powstał pierwszy wielki przebój zaśpiewany przez Annę Jantar i zespół Waganci – „Co ja w tobie widziałam”.
   Tak wspomina to Lech Konopiński na stronie internetowej poświęconej Annie Jantar: Mój serdeczny przyjaciel – muzykolog, kompozytor i multiinstrumentalista, współtwórca Festiwali Polskiej Piosenki w Opolu – jednym słowem Mateusz Święcicki – kontaktuje nas ze znakomitym dźwiękowcem, Sławomirem Pietrzykowskim, który przygotowuje grupę do studyjnego wykonania utworów Kukulskiego. Wkrótce z nagraniami piosenek: “Pędzą białe konie chmur” (słowa Leliwy) oraz “Na tej Ziemi pozostać chcę” i “Co ja w tobie widziałam” (słowa Lecha Konopińskiego) Sławek prowadzi nas do ówczesnego kierownika Młodzieżowego Studia Rytm, Andrzeja Korzyńskiego. Żartobliwy utwór pojawia się na antenie radiowej i – jak piszą recenzenci – “rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo”. Piosenka “Co ja w tobie widziałam” nadawana jest na życzenie słuchaczy po kilkanaście razy dziennie. Wygrywa wszystko, co jest do wygrania: listę przebojów Studia Rytm, plebiscyt 17 rozgłośni i wreszcie zostaje “Piosenką Roku 1970”. Ania zaśpiewała niezwykle czysto, zachwyciła wszystkich nieskazitelną dykcją i podbiła słuchaczy niecodzienną, ciepłą barwą głosu. Ogromny sukces!
   Przypomnijmy fragment tego utworu:


Piękne były dni bez ciebie

Chłopcy kochali mnie
Co zmieniło się już nie wiem
Że bez ciebie mi źle
Gdzie się taki znalazł
Skąd się taki wziął
Dziwna rzecz się stała
Jak zrozumieć to

Co ja w tobie widziałam
Po co mi taki ktoś
Co ja w tobie widziałam
Oczy usta czy nos(…)

   11 kwietnia 1971 r. w poznańskim kościele św. Anny  odbył się ślub Anny  i Jarosława Kukulskich. Świadkami byli wujek panny młodej, Janusz Leliwa – Surmacewicz i Lech Konopiński.
   Niedawno na jednej z fejsbukowych grup, kogoś bojącego się wizyty u dentysty  ktoś pocieszał słowami: Najtrudniejszy pierwszy krok, zanim innych zrobisz sto. Tak to jest – słowa piosenki znają wszyscy, ale zapewne niewiele osób wie, kto jest jej autorem.   
   Zaśpiewany przez Annę Jantar w 1973 r. na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu utwór „Najtrudniejszy pierwszy krok” nie został wysoko oceniony przez jury, publiczność jednak pokochała go od pierwszego usłyszenia. Autorem tekstu był Wiktor Leliwa. Pod tym pseudonimem ukrywała się spółka Lech Konopiński i Włodzimierz Scisłowski. Obaj panowie przebywali w tym czasie w Domu Pracy Twórczej ZAiKS-u w Ustroniu Morskim, dokąd tuż po występie w Opolu przyjechali też Anna i Jarosław Kukulscy.
   Pan Lech wspomina: Jarek i Ania zjawili się w Ustroniu Morskim w niezbyt radosnych nastrojach. Sąd konkursowy w Opolu oceniał nasz przebój raczej średnio. Większość jurorów dała “trójeczki” i tylko Lucjan Kydryński pokazał “czwórkę”. – Nie przejmujcie się złośliwymi ocenami! Spróbujcie zasnąć, a rano pogadamy! – powiedzieliśmy. Niestety, próba zaśnięcia nie była zbyt udana: nasi bohaterowie nie zmrużyli oka, bo orkiestra pobliskiej “Ustronianki” na wyraźne życzenie publiczności i przy wtórze gości restauracyjnych nie przestawała grać “Najtrudniejszego pierwszego kroku”! Takiego ostrego wkroczenia nowego przeboju chyba dotychczas nie obserwowano! Jarek i Ania znaleźli się natychmiast w centrum zainteresowania; na nas nikt nie zwracał uwagi, bo przecież tekst napisał podobno jakiś Wiktor Leliwa.
   Oto fragment tego wielkiego przeboju Anny Jantar:

Chociaż to zdarzenie przeżył każdy z nas
Chcę je opowiedzieć dzisiaj wam, hej, hej hej!
Maj przystrajał ziemię w kolorowy płaszcz
Gdy poznał się z panią pan

Najtrudniejszy pierwszy krok
Zanim innych zrobisz sto
Najtrudniejszy pierwszy gest
Przy drugim już łatwiej jest

   Wkrótce Anna Jantar nagrała longplay „Tyle słońca w całym mieście”, który rozszedł się w nakładzie 156 tysięcy osiągając w 1976 r. status Złotej Płyty. Kolejnym wielkim przebojem stworzonym przez Lecha Konopińskiego i Jarosława Kukulskiego była piosenka „Za każdy uśmiech twój”. Taki też tytuł nosił drugi krążek Anny Jantar, który również zdobył miano Złotej Płyty. To fragment tej pełnej optymizmu piosenki:

Świat ma tyle barw,
Są tuż obok mnie.
Weź ten piękny dar
I przez życie nieś!

A wtedy…
Za każdy uśmiech Twój
Stubarwny lata strój
Znów ci dam (…)

Za każdą radość dnia
Mój kolorowy świat weź!
   Utwory z tekstami Lecha Konopińskiego były też wielokrotnie nagradzane na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. W 1973 r. Nina Urbano zaśpiewała tam marszową piosenkę Filipa Nowaka z tekstem spółki autorskiej kryjącej się pod pseudonimem Wiktor Leliwa “Nie ma mocnych na żołnierza!”. Utwór ten został wybrany jako najlepszy spośród 245 piosenek i nagrodzony „Złotym Pierścieniem”.
   W rozmowie ze mną poeta  z niechęcią wspomina odbywający się w 1981 r. XV Festiwal Piosenki Żołnierskiej, na który wspólnie z kompozytorem Adamem Wojdakiem stworzył utwór „Gdy Polska da nam rozkaz”. Organizatorzy zmienili tekst, nie uzgadniając tego z autorem. Zamiast „zgłosimy się do wojska, żeby wrogom spojrzeć śmiało w twarz”, wykonawca zaśpiewał: „żeby socjalizmu bronić wraz”. Piosenka została nagrodzona, jednak jej autor, na znak protestu, nie przyjął festiwalowego „Złotego Pierścienia”.


WALKA O HUMOR

      Książkowym debiutem Lecha Konopińskiego był opublikowany w 1960 r. w Wydawnictwie Poznańskim tom wierszy ilustrowany przez Jacka Fedorowicza, a zatytułowany „Akcje i reakcje”. W utworze „Moje piętnastolecie” poeta pisze m.in. :

Wielem poświęcił (hej – łza się w oku!…)
Walce o humor i cześć Polaków

   W kolejnym wierszu z tego tomu zatytułowanym „Państwo i ja” znajdujemy jakby wciąż aktualne strofy:

Mam często w życiu różne kłopoty,
Nikomu jednak nie mówię o tym.

Bowiem gdy trzeba forsę wybulić,
Państwo dorzuca mi ze swej puli.

Gdy kupię węgiel na ciężkie mrozy –
Państwo do tego węgla dołoży (…)

   W 1971 r. w Wydawnictwie Poznańskim ukazał się tom „Rajskie jabłuszka” ilustrowany przez  Maję Berezowską. Znalazło się w nim wiele fraszek o tematyce politycznej i obyczajowej – zabawnych, ale często gorzkich, ironicznych. Zacytujmy kilka. Poniższa mówi o biurokracji, o tym, że „papier wszystko przyjmie”:

W czym rzecz
Rzecz nie w działaniu,
Lecz w sprawozdaniu.

   W tym samym tomie znalazła się jedna z wielu fraszek mówiących o obłudzie i zakłamaniu. O nadużywaniu wielkich, pięknych słów przez osoby nie mające do tego prawa:

Kuglarz
Wprawdzie nieco ma przywar,
Lecz honoru nie plami:
Małe świństwa ukrywa
Za wielkimi słowami.

   Lech Konopiński jest zwolennikiem tradycyjnej, rymowanej, niosącej istotną treść poezji. Od lat porusza ten temat w wielu swoich utworach i bezpardonowo krytykuje kolegów po piórze. Przykładem jest poniższa fraszka:

Nowoczesna poezja
Oto poezja przyszłych pokoleń!
Będą nią dzieci zanudzać w szkole.

   Można się domyślać, że podobne wypowiedzi nie zjednywały mu przyjaciół w świecie literackim. A krytyczne teksty o tematyce społecznej i politycznej mogły budzić niechęć władz, artysta nie mógł więc liczyć na ich hojność. Zapewne dlatego powstał ten utwór:

Los satyryka
Kto szarga świętości
Ten i w święta pości

   Poeta bywa profetą. Dawniej wszyscy byli nastawieni raczej pozytywnie do rozwoju nauki, mieli zaufanie do jej przedstawicieli. Obecnie to podejście jest bardziej sceptyczne, zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę. A Lech Konopiński już pół wieku temu apelował:

Do naukowców
Chcecie mi przedłużyć życie?
Wystarczy, że nie skrócicie!

A to utwór, w którym autor po mistrzowsku wykorzystał grę słów:

Lepiej i gorzej
Lepiej, gdy jest gorzej,
bo lepiej być może.
Gorzej, gdy jest lepiej,
bo może być gorzej.

   Znamy z historii mnóstwo przykładów żywotów świętych, męczenników i bohaterów wojennych, którzy musieli przejść przez piekło w tym życiu, aby zyskać nieśmiertelną chwałę. O tym zjawisku mówi poniższa fraszka:

Próba
Ludzkość tych synów lży i znieważa,
których się potem czci na ołtarzach.
   Pewna młoda osoba powiedziała mi kiedyś, że miłość jest… straszna. W opowiadaniu Juliana Stryjkowskiego „Tommaso del Cavaliere” czytamy: „Może to prawda, że Eros to siła, która prowadzi do Boga, ale po drodze potrafili pogruchotać kości”. Tak, wielka miłość bywa siłą destrukcyjną. Lech Konopiński tak to ujmuje: 

Pytanie
Płomienie wielkiej miłości
Liżą i pieką nas wściekle –
I wciąż pytamy bezgłośnie:
– W raju jesteśmy, czy w piekle?

   Nie wszyscy panowie są jednak zdolni do przeżywania wielkich uczuć. Co nie znaczy, że uroda pań jest im obojętna. Bywają jednak monotematyczni:

Skromny
Nie lubi mówić dużo o sobie.
Bez przerwy mówi o wdziękach kobiet.

    Fraszki o tematyce obyczajowej i erotycznej znajdujemy także w opublikowanym w 1980 r. tomie „Figlarne listki : kalendarz fraszek”. Ilustratorem książki był Stanisław Mrowiński. Tak pisał autor o panach, którzy wciąż szukają nowych wrażeń:

Mężowie i żony
Nie powiedzą: – Dobra nasza,
jeśli cudza ich zaprasza.

Wymiana doświadczeń
Moich doświadczeń oddałbym wieniec
Za twe, dziewczyno, niedoświadczenie.

   I o paniach, które potrafią bezwzględnie wykorzystywać mężczyzn:

Złote runo
By pani była dobrze ubrana,
Należy najpierw – ostrzyc barana.
   A z wiekiem przychodzi refleksja:

Temat
U progu starości miłość to też temat
Lecz – co psu po kości, gdy już zębów nie ma?!

   Wiele interesujących fraszek i aforyzmów znajdujemy w tomie „Śmieszne pretensje”, który ukazał się w 1981 r.

Anarchista
Wojuje z władzą
aż mu ją dadzą.

   Znamy z życia wiele takich przykładów. Często ci, którzy najbardziej krytykują zwierzchników, robią to po to, aby zająć ich miejsce. I wcale to nie oznacza, że mają dobre pomysły, że będą rządzić lepiej od nich. Mijają lata, zmieniają się rządy, ustroje, ale pewne sprawy pozostają niezmienne. 
   Rzeczywistość dostarcza autorowi przykładów i takich postaw:

Z życia zwierząt
Groźny jest wilk w owczej skórze,
groźniejsza świnia w ludzkiej posturze.

   A to aforyzm o bardzo pesymistycznej, nie pozostawiającej złudzeń wymowie: Człowiek: zwierzę hodowane od tysiącleci w niewoli. 
   I korespondująca z nim pacyfistyczna myśl, z którą jednak pozwolę sobie dyskutować: Nawet na wojnie żołnierze są sobie bliscy. Nienawidzą się wodzowie.
   
Trudno zrozumieć dlaczego w (niby) cywilizowanym świecie wciąż wybuchają i toczą się wojny. Żyjemy tak krótko na tej małej planecie krążącej w otchłani wszechświata. Zagraża nam tutaj mnóstwo niebezpieczeństw: trzęsienia ziemi, powodzie, wulkany, dzikie zwierzęta, choroby, wirusy, bakterie itp. Ale nam to nie wystarcza, walczymy jeszcze między sobą.  Miliony ludzi pozwalają się wysyłać na rzeź. A tych, którzy nie chcą zabijać i być zabijanymi (w imię nie wiadomo czyich interesów), oskarża się o tchórzostwo, pozbawia życia jako dezerterów. Być może obecnie więcej pieniędzy wydaje się na zbrojenia, niż potrzeba na wyżywienie wszystkich mieszkańców kuli ziemskiej.
   W tomie „Śmieszne pretensje” znalazły się również interesujące aforyzmy. Oto jeden z nich, oksymoroniczny, jakże trafny: Ciasnota umysłowa nie jest cechą pełnych, lecz pustych głów.
   Kolejna myśl może być bliska zwolennikom ekologii i ochrony środowiska, a jednocześnie zawiera kpinę z mało utalentowanego, ale mającego poparcie władz literata: To wielki pisarz! Jego dzieła pochłonęły pół hektara lasu.
   Minęło kilkadziesiąt lat od wydania tych książek, a ich treść nie przestaje być aktualna. Natura ludzka się nie zmienia. A dobra satyra nigdy się nie starzeje.
   Lech Konopiński jest także autorem kilku tysięcy haiku. Uważa jednak, że ten japoński gatunek wiersza nie tylko musi zawierać liryczną lub dowcipną treść i mieścić się w 17 sylabach, ale też powinien się rymować. Przyznam, że nigdy nie spotkałam się z rymami w haiku. Kto jednak zabroni poecie być twórcą tak zmodyfikowanej formy? Oto dwa przykłady haiku jego autorstwa:
 
Gdy brak jej pociech
łzy kobiecie otrzecie
brylantem w złocie
  
Miejcie na względzie
że warto – służyć żartom
choć mnie nie będzie

  

CO PO MNIE ZOSTANIE?

   W wydanym w 1981 r. tomie „Śmieszne pretensje” Lech Konopiński zamieścił taką oto fraszkę:

Prośba do wieczności
Niechże po mnie  pozostanie
Choćby jedno – własne zdanie

   W 2022 r. byłam w łódzkim Teatrze Powszechnym na poświęconym Krzysztofowi Krawczykowi musicalu zatytułowanym „Chciałem być”. Przedstawienie kończy wielki przebój skomponowany przez Jarosława Kukulskiego do słów Lecha Konopińskiego „To co dał nam świat”. Wykonuje go grający główną rolę Mariusz Ostrowski. Publiczność wielokrotnie prosi o bis właśnie tego utworu. Lech Konopiński napisał go tuż przed śmiercią Anny Jantar, jakby przeczuł tragedię. Przypomnijmy fragment tej piosenki:

Mieliśmy dla siebie tyle chwil,
przed nami otwierał się świat
i anioł nadziei przy nas był,
a los był z nami za pan brat.

Ty przyszłaś jak pierwsza letnia noc
i wniosłaś pogodę w me dni,
więc każdy odkryty szczęścia ląd,
imieniem zwałem twym.

To, co dał nam świat,
niespodzianie zabrał los,
dobre chwile skradł,
niosąc w zamian bagaż zwykłych trosk (…)

   Autor tego tekstu nie może chyba jednak narzekać na swój los. Od kilkudziesięciu lat jest w szczęśliwym związku z żoną Hanną. Są bardzo dobrym małżeństwem i kochają się mimo upływu lat. Jest ceniony i lubiany przez czytelników, a także przez kolegów po piórze. Sam Jan Sztaudynger ujął swoją sympatię do niego w formę fraszki:

Bodaj każdy mój konkurent zdechł,
lecz niech żyje Konopiński Lech!

   A należący do Wielkopolskiego Oddziału Związku Literatów Polskich Lech Nawrocki, poeta, muzyk, emerytowany profesor Politechniki Opolskiej wspomina: Lecha Konopińskiego znam od niepamiętnych czasów, kiedy jako młody chłopak rozczytywałem się w jego fraszkach, aforyzmach i wierszach. Wtedy nigdy bym nie pomyślał, że mogę go kiedyś poznać osobiście i  że – co więcej – zostaniemy bliskimi znajomymi oraz kolegami po piórze. Szybko znaleźliśmy wspólny język – zaczęliśmy darzyć się szacunkiem,  sympatią i zaufaniem. Kiedy byłem redaktorem naczelnym czasopisma ZLP „Krajobrazy Kultury”, upoważnił mnie na przykład do dowolnego wykorzystania i wyboru jego tekstów w celu zamieszczania ich na łamach tego kwartalnika. Nasza więź może też wynika z faktu, że łączy nas nie tylko to samo imię, ale i data urodzin. Obaj urodziliśmy się bowiem 16 marca. Lech traktuje mnie jako powiernika, dzieląc się różnymi gorzkimi uwagami i opiniami, jakie ma pod adresem literatury i literatów. Chętnie też dzieli się ze mną radościami. Rozmawiamy o tym, że jest ciągle zajęty. Bo Lech Konopiński to jeden z niewielu tych, którzy nie znają słowa: emerytura. Pod tym względem, nie tylko jako aforysta i fraszkopisarz, jest dla mnie wzorem Człowieka i Twórcy.
      Fraszki i aforyzmy poznańskiego artysty nie są ostatnio publikowane i wznawiane. A szkoda, bo nawet te pisane kilkadziesiąt lat temu, są nadal zadziwiająco aktualne.
   Lech Konopiński może jednak być pewien, że zostaną z nami na zawsze jego piękne, „wiecznie zielone” piosenki. Że będą wehikułem czasu, który przenosi każdego z nas do jego własnych dobrych wspomnień.

O STANISŁAWIE KLAWE PISZĘ NA POLONIJNYM PORTALU „CULTURE AVENUE”

Na polonijnym portalu „Culture Avenue” w USA właśnie ukazał się w dwóch częściach mój artykuł o Stanisławie Klawe. Dziękuję serdecznie Pani Joannie Joanna Sokolowska-Gwizdka za publikację.

Zapraszam do przeczytania.

CZĘŚĆ I:

https://www.cultureave.com/miedzy-cyrylica-a-szwabacha-stanislaw-klawe-1/

CZĘŚĆ II:

https://www.cultureave.com/miedzy-cyrylica-a-szwabacha-stanislaw-klawe-2/

 

 

 

MARIA DUSZKA

STANISŁAW KLAWE – MIĘDZY CYRYLICĄ A SZWABACHĄ

     Teodor Parnicki twierdził, że mieszańcy są szczególnie utalentowani. Bard Stanisław Klawe na pewno należy do tych, którzy zostali bardzo hojnie obdarowani przez los, także dzięki genom swoich przodków. Przede wszystkim – nie jest pierwszym artystą w swojej rodzinie.

 DZIEJE SPISANE CYRYLICĄ I SZWABACHĄ

     Jego przodkowie ze strony matki byli Polakami, ale przez kilka wieków mieszkali na Litwie. Kiedy po rewolucji rosyjskiej stracili majątki, przenieśli się do Polski. Jedną z najbarwniejszych postaci tego rodu był pradziadek  barda, Stanisław Kazimierz hrabia Kossakowski. Mieszkał w Wojtkuszkach koło Wiłkomierza (obecnie Litwa). Był utalentowanym fotografikiem, mecenasem sztuki, jednym z fundatorów Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych „Zachęta”. Prowadził również w Warszawie salon artystyczny. Na przełomie XIX i XX wieku stworzył wspaniałą kolekcję fotografii. W zbiorach Narodowego Muzeum Sztuki im. M. K. Čiulrionisa w Kownie znajduje się obecnie aż sześć tysięcy zdjęć jego autorstwa. Pisał też pamiętniki i dzienniki, nad których wydaniem pracuje obecnie Fundacja Kossakowskiego. Jego żona Michalina Zaleska – Kossakowska pisała wiersze. Jej Poezje ukazały się w drukarni Orgelbranda w 1893 r. Z kolei mama Stanisława pisała utwory okolicznościowe, teksty dla teatrzyków i szopek.

     Natomiast przodkowie po mieczu na początku XIX w. przywędrowali do Polski z Niemiec, a dokładnie z Meklemburgii. Dziadek barda, Stanisław Adolf Klawe był przed wojną właścicielem dużej firmy farmaceutycznej w Warszawie. Produkował leki nie tylko na rodzimy rynek, ale także na eksport, między innymi do Kanady i na Bliski Wschód. Co ciekawe, określenie „klawe”, czyli „dobre” ponoć pochodzi właśnie od nazwiska właściciela owej firmy, której produkty znane były z doskonałej jakości. W czasie wojny przedsiębiorstwo zostało przejęte przez Niemców, a w 1945 r. znacjonalizowane.
Ojciec barda, Zdzisław Klawe był chirurgiem, a za udział w Powstaniu Warszawskim został odznaczony orderem Virtuti Militari. „Pisząc historię mojej rodziny z jednej strony trzeba się więc przegryźć przez cyrylicę, a z drugiej przez szwabachę” – mówi Stanisław. Warto podkreślić, że ustrój komunistyczny

 doprowadził jego antenatów – ze strony ojca i matki – do ruiny materialnej. Nie mógł więc być przyjaźnie nastawiony do tej formacji ustrojowej. Tak się złożyło, że swój bunt wobec niej wyrażał śpiewając. A wiadomo – piosenka, zwłaszcza satyryczna, ma moc kruszenia murów.

     Poezją interesował się od dziecka. Pierwszy wiersz rymowany napisał … podczas klasówki w III klasie szkoły podstawowej. W szkole średniej brał lekcje gitary w ognisku muzycznym, ale jeszcze nie pisał własnych tekstów i nie śpiewał. Wychował się na Kabarecie Starszych Panów. Znał ich twórczość na pamięć. Słuchał też Skaldów, Breakoutu. Już wtedy w piosence najbardziej interesował go tekst.

     W liceum odkrył dla siebie twórczość Przybosia, Czechowicza, Jesienina (do dziś potrafi recytować jego wiersze). Wielkie wrażenie wywarł na nim pierwszy kontakt z poezją Herberta – dokładnie pamięta ten moment. Był u babci w niedzielne popołudnie, a w telewizji nadawano wywiad z autorem „Barbarzyńcy w ogrodzie” (swoją drogą – szkoda, że dziś raczej nie zobaczymy wywiadu z żadnym poetą w niedzielnym popołudniowym programie telewizyjnym). Kilka lat później, już po maturze, Stanisław Klawe stworzył dwie piosenki inspirowane twórczością Herberta: „Dlaczego gram na fujarce” i „Witaj, drogi książę” zainspirowany „Trenem Fortynbrasa”.

     Co ciekawe, Stanisław nie pamięta momentu, w którym zaczął pisać teksty piosenek. „Na pewno impulsem była twórczość Jacka Kleyffa z Salonu Niezależnych. Wszystko tam waliło mnie po głowie – i muzycznie i tekstowo.”- wspomina. W 1975 r. był na jego koncercie w jednej z warszawskich willi. Utrwalił ten występ na własnym magnetofonie. Przez długi czas, dopóki nie zaginęła, była to jego ulubiona kaseta. Drugą, równie fascynującą, nagrał sobie w Piwnicy pod Baranami.

     Idąc w ślady przodków, mógł wybrać medycynę albo sztukę. Pierwotnie zamierzał być lekarzem. Przez kilka lat studiował medycynę. Jednak w końcu przeważyły geny przodków po kądzieli. Będąc już studentem, poczuł potrzebę przynależności do jakiegoś grona artystów. W działającym przy Politechnice Warszawskiej Klubie Riviera – Remont zobaczył ogłoszenie o naborze do grup: wokalnej, poetyckiej, jazzowej i kabaretowej. Nie mógł się zdecydować, do której z nich chciałby należeć. Zaśpiewał przed komisją kilka swoich piosenek i został przyjęty. Po krótkim okresie terminowania założył  grupę kabaretową „Piosenkariat”. Należeli do niej między innymi Jacek Kaczmarski, Stanisław Zygmunt, Zbigniew Łapiński i Przemysław Gintrowski. Razem postanowili stworzyć program kabaretowy – ostry, zaczepny. „Nasze występy zaczynaliśmy  wesoło, od piosenek żartobliwych, prześmiewczych, potem satyrycznych, ale już doprawionych trochę goryczą, kończyliśmy poważnie.” – wspomina Stanisław.

     Na XIV Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Studenckiej zdobył III Nagrodę za utwory satyryczne. Zwycięzcą festiwalu był wówczas Jacek Kaczmarski, a laureatem II Nagrody Andrzej Poniedzielski. W gronie nagrodzonych znaleźli się też Bronisław Opałko i Jacek Zwoźniak z grupą B Complex.  W jury zasiadali m.in. Wojciech Młynarski i Zygmunt Konieczny.  

     W pierwszym z nagrodzonych utworów pt. „Gaście światło, obywatele”. Stanisław krytykował gospodarkę socjalistyczną i ciągle w niej występujące „przejściowe trudności”.  W piosence „Coś mi pękło” opisywał postawy ludzi zeszmaconych, pozbawionych kręgosłupa moralnego, których władza bardzo łatwo może kupić. Oto fragmenty tego utworu:

„Coś mi pękło, robię ogląd,

A to pękł mi światopogląd.

Przeczekamy i to,

przeżyjemy i to (…)

Światopogląd rzecz nabyta

 Się załata go i kwita; (…)

A jak znudzą się już łaty,

To się sprzeda go na szmaty;

Będzie z tego niezły dochód

Może willa i samochód. (…)”

     W 1980 r. Stanisław Klawe był scenarzystą i reżyserem koncertu „Wariacje                   na temat…” podczas Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Koncert odbył się w Teatrze im. Jana Kochanowskiego i zgromadził (chyba po raz pierwszy) najlepszych artystów tzw. piosenki studenckiej lat 70-tych. Wystąpili nam nim: Jan Wołek, Grzegorz Tomczak, Maria Wiernikowska, Marek Tercz, Grzegorz Bukała, Wolna Grupa Bukowina i wielu innych. Wszyscy wykonali swoje piosenki w aranżacji na orkiestrę.

     Rok później Stanisław Klawe uczestniczył w Przeglądzie Piosenki Prawdziwej „Zakazane Piosenki” w gdańskiej Hali „Olivii”. Za wykonanie jego ballady „Kiedym stawił się…” Nagrodę Publiczności „Brązowy Knebel” zdobyła Małgorzata Bratek. Oto fragmenty tego utworu:

„Kiedym stawił się u nieba wrót

Przed Najwyższym się skłonić kazali

Pan zapytał mnie, jakiem swe życie wiódł

Jak to jak? Budowałem socjalizm! (…)

Budowałem świat, jak głosi wieść

Dobrobytu i sprawiedliwości.

 

Miałeś szczęście więc, powiada Pan,

Że poznałeś go, żeś życia w nim zaznał,

Bo ja taki świat bez nędzy i zła

Próbowałem sam stworzyć od dawna.(…)

 

To wspaniałe tak przeżyć swe dni.

Pan raduje się, więc przerywam od razu:

Budowaliśmy socjalizm i …

Na nic więcej nie było już czasu.”

     Był również laureatem FAMY – Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu. Tak wspomina tę imprezę: „To był dwutygodniowy festiwal wszelkich możliwych dziedzin sztuki. Wszystko to miało bardzo wysoki poziom artystyczny. Zanim jednak pojechałem tam jako uczestnik, miałem okazję posłuchać w Radiu Szczecin nagrania takiego słynnego koncertu, w którym wystąpili m.in. Elżbieta Wojnowska, Jacek Kleyff i Krzysztof Piasecki. Uwielbiałem wówczas wiersze Juliana Kornhausera,  Adama Zagajewskiego i Leszka Aleksandra Moczulskiego. Kiedy pojechałem kilka lat później na FAMĘ, to realizator tego ważnego koncertu zgrał mi go na kasetę – to była moja kolejna fascynacja i inspiracja zarazem.”

A POTEM PRZYSZEDŁ STAN WOJENNY

     Na 12 i 13 grudnia 1981 roku zaplanowane były w poznańskim Klubie Eskulap dwa koncerty z cyklu „Niechciane teksty PRL”. Z wiadomych przyczyn odbył się tylko pierwszy z nich.  Stanisław wystąpił wówczas w towarzystwie m.in. Marka Grechuty, Przemysława Gintrowskiego, Andrzeja Poniedzielskiego                  i Leszka Wójtowicza. „Śpiewaliśmy swoje ballady, a z drugiej sceny były podawane teksty ówczesnej oficjalnej propagandy. To było takie zestawienie rzeczywistości z jej opisem satyrycznym, czy refleksyjnym. Rano obudził mnie dzwonek telefonu hotelowego. Podniosłem słuchawkę, usłyszałem głos Andrzeja Poniedzielskiego. Powiedział, że… wojna. Ja pocieszyłem go: – Nie martw się, będziemy pisać i śpiewać pieśni. – Potem spotkaliśmy się w sali, obejrzeliśmy przemówienie generała i rozjechaliśmy się do swoich domów. Wróciłem do Warszawy. Był ogromny śnieg, zaspy, mróz. Przy Regionie Mazowsze mieliśmy koło „Solidarności”, które skupiało  twórców filmu, estrady i telewizji. Mieściło się na ulicy Wiejskiej, niedaleko Sejmu. Prowadząca nasze biuro Elżbieta Sadura, moja przyszła żona, przyjechała po południu i zabrała wszystkie listy uczestników, dokumenty finansowe i własną maszynę do pisania I dzięki temu to wszystko ocalało. Bo już następnego dnia biuro zostało zaplombowane.” – wspomina Stanisław Klawe.

 

POSTSTAN

     W 1985 r. Stanisław Klawe był scenarzystą i reżyserem koncertu „Nie tylko dla przyjaciół” na FAMIE. Rok później za interpretację „Piosenki pieska pokojowego” z jego tekstem, Piotr Machalica otrzymał Nagrodę Główną na XXIII Krajowym Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Piesek pokojowy to metafora człowieka, który z zamian za „własną poduszeczkę i pełną miseczkę” jest skłonny zrezygnować ze swoich ideałów. Wie, że musi być łagodny i potulny, tłumić swój gniew. Nie może powiedzieć, co myśli naprawdę, bo może za to zapłacić utratą dobrej posady, luksusowych warunków życia. Oto fragment tej piosenki:

„Jestem małym pieseczkiem

Mam własną poduszeczkę

Zawsze pełną miseczkę

I kaftanik na chłód.

I szczęście jest tak blisko

Posłusznym być to wszystko

Bo jeśli nie to schronisko

Lub hycla mocny sznur (…)

I jestem rad że pan mnie ma

Bo mu wypada trzymać psa

A już najlepiej gdy to jest

Posłuszny pokojowy pies”

     W latach 80-tych Stanisław Klawe współtworzył kabarety Zjednoczenie Satyryczne „Polżart”  i „Pod Okiem” – z Markiem Ławrynowiczem, Barbarą Dziekan, Kazimierzem Kaczorem, Piotrem Machalicą i Zbigniewem Zamachowskim. Występował też w programach kabaretów „Długi”, „Nowe Hybrydy” i „Pod Egidą”. Piosenki z jego tekstami wykonywali m.in. Małgorzata Bratek, Magda Żuk i zespół Raz Dwa Trzy. 

MIŁOSZ CZYTANY POD SCHODAMI

     Zupełnie oddzielnym rozdziałem w twórczości Stanisława Klawe były utwory wynikłe z fascynacji poezją Czesława Milosza. I tutaj musimy cofnąć się do połowy lat 70-tych. Polonistą przyszłego barda w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Rejtana był Ireneusz Gugulski. To właśnie od niego Stanisław usłyszał po raz pierwszy o przyszłym nobliście. „Interesowałem się poezją i bardzo mnie dręczył problem: kto to jest ten Miłosz? W 1975 r., po maturze wyjechałem na wakacje do rodziny do Londynu. Tam w polskiej bibliotece znalazłem wiersze Miłosza wydane przez paryską Kulturę. Wiedziałem, że gdybym kupił tomy jego poezji, to zostałyby mi na granicy od razu skonfiskowane. Straciłbym i pieniądze, i Miłosza. Nabyłem więc mały magnetofon i – w domu, a czasem nawet siedząc w bibliotece pod schodami – czytałem na głos  wiersze przyszłego noblisty i nagrywałem je. W ten sposób zapełniłem około 20 kaset. A niektóre wiersze wpisywałem do zeszytów. I tak udało mi się przemycić poezję Miłosza przez granicę. Jak zacząłem czytać  głośno te utwory, to wyczułem ten rytm miłoszowski. I to mnie bardzo ujęło. Wystarczyło potem w domu wziąć gitarę do ręki i melodie przychodziły same. W ten sposób powstało kilkanaście utworów.  Świetnie pamiętam te momenty, kiedy nad nimi pracowałem. Jednymi z pierwszych były «Piosenka o porcelanie»          i «Piosenka pasterska».”– wspomina Stanisław.

     Wykonywał je potem w klubach na imprezach zamkniętych, na które przychodzili tylko zaproszeni goście. Tam cenzura zazwyczaj nie sięgała. „Jeśli kierownictwo klubu było otwarte, to można było śpiewać, co tylko się chciało. Nie zgłaszałem więc tych utworów do cenzury – a miałbym dzisiaj parę fajnych pieczątek na swoich tekstach. A tak to zostałem z niczym.” – ironizuje bard.

     W 1978 r. Stanisław nagrał dwie kasety wspólnie z Maciejem Rayzacherem, który został usunięty z Teatru Powszechnego za współpracę z KOR-em  i zajmował się działalnością kulturalną w podziemiu. Aktor czytał wiersze, a bard wykonywał piosenki z tekstami Miłosza. Te kasety ponoć dotarły        do poety.

     „W maju 1980 r. zgłosił się do mnie redaktor Zdzisław Mac z radiowej Trójki          i zaproponował: – Słuchaj, śpiewasz tego Miłosza, to chodź, ja ci nagram parę piosenek w studiu. Wiesz, przyoszczędziłem trochę taśmy. – Taśma była wówczas reglamentowana, ale on był reporterem, więc miał zwykle jakiś naddatek. Nagrania zrobiliśmy na Malczewskiego. Wprowadził mnie tam do takiego zwykłego studia jako gościa, z którym ma rozmowę. On był realizatorem. Dał mi mikrofon i ja te piosenki zaśpiewałem. Potem wyszedłem          z radia… Pamiętam, że było słoneczne popołudnie, a ja tak sobie szedłem                    z tą gitarką i myślałem:  – Matko święta, to taka smutna konspiracja. I co z tym dalej będzie? I kiedy się to  skończy? – Miałem takie poczucie beznadziei, myślałem, że to nasze nagranie pójdzie do szuflady. A tymczasem      w październiku Miłosz otrzymał Nobla. I wtedy po raz pierwszy została puszczona w Trójce nagrana przeze mnie pół roku wcześniej «Piosenka o porcelanie». Ja nawet sam tego nie słyszałem, znajomi mi powiedzieli. To był mój debiut radiowy, o ile nie było wcześniej jakichś relacji z festiwalu krakowskiego – tego nie wiem. Zaraz potem zaczęto wydawać wiersze Miłosza. Wszyscy wtedy kupowali jego książki, a ja z tymi swoimi kajecikami tak zostałem.” – wspomina bard.

     W grudniu 1980 r. Stanisław Klawe był na spotkaniu z Miłoszem w siedzibie wydawnictwa NOWA. Zaśpiewał kilka piosenek z tekstami noblisty. Poeta powiedział mu, że jest zaskoczony tym, że tylu ludzi zna w Polsce jego utwory. Myślał, że jego książki trafią do może trzystu czytelników. Po tylu latach nieobecności w Polsce miał prawo tak sądzić. Opowiedział też anegdotę o tym, że w 1940 r. napisał sobie na urodziny „Piosenkę pasterską”. Zaśpiewał        ją zaproszonym gościom  na stworzoną przez siebie melodię. Podszedł do niego wówczas Witold Lutosławski i z sympatycznym uśmiechem powiedział: „Wiesz, Czesławie, bardzo to ładny wiersz, ale muzyka, to taka hm… nie za skomplikowana”.

     Stanisław Klawe przygotował potem według własnego scenariusza spektakl poetycko – muzyczny w oparciu o utwory noblisty „ …więc mogę być spokojny                  o to co kochałem”, w świetnej aranżacji Stanisława Krupowicza (kolegi barda jeszcze z LO im. Rejtana), z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego. Spektakl  prezentowany był najpierw na Scenie Kameralnej krakowskiego Teatru Starego z udziałem Olgierda Łukaszewicza, a potem w Klubie Politechniki Warszawskiej Riviera-Remont z Wojciechem Pszoniakiem.                                                                 

    W Łomży odbywał się cykliczny festiwal poezji. Organizował go poeta Jan Kulka. W 1981 r. zaprosił na tę imprezę także Czesława Miłosza i, aby mu zrobić przyjemność, jego kolegów z grupy „Żagary”. Stanisław Klawe wykonał tam kilka piosenek z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego. „Dostałem wtedy od noblisty «Psalmy» w jego tłumaczeniu, z dedykacją. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i nawet mi do głowy nie przyszło, żeby sobie zrobić z nim fotkę. To spotkanie odbywało się w skansenie nad Narwią. Miłosz z Arturem Międzyrzeckim stali, patrzyli z sentymentem na rzekę i rozmawiali o tym, że podobnie w Wilnie Wilejka się wije…” – wspomina bard.

PO CO SIEDZIELIŚMY W NISZY?

     Jak opozycyjny bard ocenia zmiany, które zaszły w Polsce po roku 1989? Uważa, że przemiany gospodarcze i polityczne są raczej pozytywne, natomiast pewne nurty kultury na tym straciły. „I teraz trudno znaleźć przyczyny. Kultura jest dotowana, ale nie wiadomo dlaczego taka, a nie inna. Z rynku korzystają tacy artyści, którzy  korzystali i w poprzednim ustroju. My byliśmy w niszy, która wtedy wydawała się taką niszą optymistyczną, mimo znowu uwikłania            w pewien układ polityczny. Wiadomo, że kultura studencka organizowana była przez SZSP, ale wielu działaczy było zacnych, zrobiło dużo dobrego. Związani byli z klubem Riwiera Remont. Często działali niekoniunkturalnie. Nie po to, żeby zrobić karierę. Mieli fajne pomysły, np. każdy z klubów stworzył taką swoją   supergrupę składającą się z laureatów Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Obok krakowskich Jaszczurów, wrocławskiego Pałacyku, gdańskiego Żaczka, Remont należał do najlepszych klubów studenckich                      w Polsce. To była też ciekawa publiczność, prawdziwa elita – nie tylko techniczna. Ludzie bardzo sprawni intelektualnie, którzy potrafili docenić to,  co wartościowe. Myśmy na początku lat osiemdziesiątych grali podczas strajków organizowanych na uczelniach przez Niezależne Zrzeszenie Studentów, ale też na salach i korytarzach podczas strajków robotniczych. Trudno się przyznawać do tych rzeczy dobrych, które były. Bo one są teraz uważane za niedobre.” – wyznaje Stanisław.                                                

     Kultura studencka i jej kontynuatorzy próbowali walczyć. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych miała miejsce próba telewizyjnego programu „Powrót bardów”. Stanisław Klawe był wówczas recenzentem wewnętrznym telewizyjnych programów rozrywkowych. W jednym z konkursów  publiczność miała wybrać najlepszy utwór. Wystąpili w nim obok wielu innych wykonawców m.in. Gintrowski i Kaczmarski. Wygrała najbardziej nieciekawa piosenka. Stanisław pomyślał wtedy: „I po co myśmy się tam męczyli w tej niszy, myśląc, że to kiedyś będzie komuś bardziej potrzebne?”

     W latach dziewięćdziesiątych Stanisław Klawe zorganizował kilkanaście edycji festiwalu „Przybycie bardów” – w Brwinowie, Węgrowie, Grodzisku Mazowieckim i Warszawie. Występowali na nich ludzie piszący i komponujący własne utwory. Trochę szkoda, że ten ruch bardowski się nie rozwinął, pomimo takich imprez jak na przykład Międzynarodowy Festiwal Bardów OPPA organizowany nadal w Warszawie.

     Stanisław ma za sobą także kilka lat intensywnej współpracy z rozgłośniami radiowymi. Przez półtora roku tworzył śpiewane na nutę dziadowską felietony informacyjne w Radiu Plus. W redakcji był o 6.00 rano, aby już o 7.50 zaśpiewać na żywo nowy czterozwrotkowy, rymowany utwór pisany do stałego podkładu muzycznego, komentujący najświeższe wiadomości – obyczajowe i polityczne. Trzy razy dziennie na żywo w radiu ogólnopolskim! W tym czasie stworzył chyba tyle wersów, ile liczy «Pan Tadeusz. Takie muzyczne felietony wykonywał także w Radia Dla Ciebie – ale tylko raz w tygodniu.
Wspólnie z Andrzejem Paulukiewiczem tworzył też kolumnę satyryczną „Ueorgan Ludu” w tygodniku „Wprost”. Przez kilka lat pisał teksty dla „Zsypu” – satyrycznej audycji nadawanej w I Programie Polskiego Radia. To w jednym z jej odcinków w rocznicę śmierci Agnieszki Osieckiej w 2007 r. wykonał po raz pierwszy piosenkę Wstążka pani Agnieszki. Była w niej m.in. taka zwrotka:

„Gdy głowa taka ciężka 

coraz dotkliwszy brak

Gdzie jest pani Agnieszka 

co powie nam, co i jak?”

                                                             

POŁĄCZENIE MIŁOSZA Z KABARETEM

     „Nigdy nie robiłem niczego na zamówienie, nawet własne. Nie myślałem,      że teraz walnę tutaj pięciu Czechowiczów, albo sześciu Gałczyńskich. Choć Czechowicz wydawał mi się taki kuszący, podobnie jak Leśmian, ale kilka osób już wykonywało ich utwory. A jak poeci byli popularni, to ja już ich nie śpiewałem. Mnie wiersze oczywiste nie interesowały. Zawsze szukałem własnych ścieżek, lubiłem wyszukiwać mało znane utwory. Starałem się, żeby to było niebanalne. Pewne piosenki musiałem zaśpiewać. Dla mnie muzyka była formą wniknięcia w tekst, na miarę tych moich możliwości. Śpiewałem Lechonia «Pytasz, co w moim życiu», kilka utworów Gałczyńskiego, między innymi                         «O mojej poezji», także kilka wierszy Herberta, między innymi «Architekturę» czy «Prośbę»”. – wspomina bard.

     Najwięcej piosenek Stanisława Klawe ma charakter satyryczny. Najbardziej znane jego utwory to: „Piosenka pieska pokojowego”, „Gaście światło”, „List otwarty”, „Amerykański plan”, „Wizyta prezydenta”.

     „Ja tak naprawdę cierpię trochę na brak tożsamości bardowskiej. Uważam, że nie do końca się realizuję jako bard. Publiczności jest wszystko jedno, czyich tekstów słucha, byleby były dobre. Natomiast ja mam taką organiczną potrzebę podkreślenia autorstwa. Jestem strasznie na nie wrażliwy. I zawsze mnie interesuje, kto napisał dany tekst. I ciągle szukam w Internecie, i błogosławię go, że mogę sprawdzić, kto jest autorem danej piosenki. To są dla mnie niesamowite odkrycia często. Jestem wielbicielem piosenki, ale fascynuje mnie też bardzo muzyka poważna. Już przecież z wyborem sekcji w klubie Remont miałem problem – stałem przed plakatem i nie wiedziałem, gdzie się zapisać. U mnie to jest jakoś dziwnie posklejane.  Połączenie Miłosza z kabaretem to jest przecież trochę… trudne.” – przyznaje z uśmiechem Stanisław. „A nie mogłem sobie w życiu odmówić napisania iluś tam tekstów satyrycznych, zresztą, takich chyba napisałem najwięcej. We mnie siedzi i to, i to. Nie mogę się pozbyć ani tego, ani tego. Czasem coś zrymuję lekko, satyrycznie, a czasem ironicznie. Zresztą ironia to także ważny składnik i poezji Gałczyńskiego, i Herberta, trudno się tego wyzbyć .”                                                             

     Stanisław Klawe w latach dziewięćdziesiątych wracał jeszcze do Miłosza, ale nie było woli wydawniczej i producenckiej. A potem Studio, w którym nagrywał te piosenki, rozpadło się i po tych nagraniach nie pozostał ślad. Czuł jednak potrzebę stworzenia czegoś poważnego. Sięgnął wówczas po teksty Mickiewicza i Słowackiego. I tak powstała jego debiutancka płyta „Nad wodą wielka i czystą” nagrana w studiu Jacka Wąsowskiego.

     „Zawsze  miałem problem z takim dopięciem… W 2021 r. roku realizowałem online projekt Bardowie panny «S»  poświęcony jubileuszowi 40-lecia Przeglądu Piosenki Prawdziwej «Zakazane piosenki», który odbył się w 1981 r. w gdańskiej Hali Oliwia. I wtedy Grzesiu Tomczak przysłał mi dokładny program tej imprezy i swoje teksty opatrzone pieczątkami cenzury. Bo on zbiera wszystko, ma całe archiwum. Ja swoje zdjęcie z występu na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie dostałem od fotografa Jerzego Fedaka po czterdziestu latach – znalazł je, porządkując swoje archiwum. Tak samo jest z nagraniami, nie zadbałem w porę, żeby je zachować.” – żałuje Stanisław.

     Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznał Stanisławowi Klawe Brązowy Medal „Zasłużony dla Kultury Gloria Artis”. Za działalność na rzecz niezależnej kultury i wydawnictw drugiego obiegu został także wyróżniony Odznaką Honorową „Zasłużony działacz kultury”.

     Bard udziela się nadal w wielu organizacjach. Należy do Stowarzyszenia Autorów ZAiKS oraz Związku Zawodowego Twórców Kultury. Jest też członkiem Zarządu w Stowarzyszeniu Literacko Muzycznym „Ballada” i „Warszawskiej Sceny Bardów”. W latach 2010 – 2020 Stanisław Klawe pełnił ważną funkcję Sekretarza Generalnego Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”. Prezesami w tym czasie byli kolejno: Jacek Korczakowski, Ryszard Ulicki                     i Krzysztof Dzikowski. Od niedawna ZAKR ma nowe władze. Stanisław Klawe życzy następcom powodzenia. A sam ma nadzieję, że teraz będzie miał czas na dopięcie swoich spraw – pisanie, komponowanie nowych utworów, a także nagranie na płytach piosenek, które na to czekają, niektóre od wielu już lat.

Od lewej: Stanisław Klawe, Maria Duszka, Marta Sosnowska, Krzysztof Krakowski, Magdalena Krakowska i Wojtek Gęsicki na koncercie z cyklu „Scena Zaułek”, grudzień 2021 r.

Fotografia pochodzi z archiwum Centrum Kultury w Łomiankach.

Od lewej: Stanisław Klawe, Maria Duszka, Marta Sosnowska, Krzysztof Krakowski, Magdalena Krakowska i Wojtek Gęsicki na koncercie z cyklu „Scena Zaułek”, Dom Kultury w Łomiankach, grudzień 2021 r., fot. arch. Domu Kultury w Łomiankach.