Bo tyle naszego co w nas

Recenzja książki Ity Turowicz p.t. „I wszystko w  sny odchodzi” ukazała się na łamach kwartalnika kulturalnego „Siódma Prowincja” (2010,  nr 1-4  s. 41-43) oraz na stronie internetowej Sieradz-Praga.

Ita Turowicz „I wszystko w sny odchodzi”

BO TYLE NASZEGO – CO W NAS

napisał pod koniec lat sześćdziesiątych, w liście do siostry Ity, Jan Turowicz.

Dla każdego człowieka miejsce, w którym spędził dzieciństwo, pozostaje centrum jego świata. Dla pani Ity Turowicz tym miejscem jest Sieradz. Wyjechała stąd na studia polonistyczne do Łodzi, a potem dziennikarskie do Warszawy. Choć na stałe osiadła w stolicy, jednak sercem na zawsze pozostała w nadwarciańskim grodzie.

W ciągu ostatnich kilku lat zredagowała już dwie książki związane tematycznie z tym miastem: Kronikę okupacyjną klasztoru sióstr urszulanek w Sieradzu oraz biografię Marii Melowej pt. „Sieradzanka z Kołomyi”. Teraz wydała własne wspomnienia pt. „I wszystko w sny odchodzi: Memuar sieradzki”. Tytuł został zaczerpnięty z wiersza Artura Międzyrzeckiego pt. „Never more” (utwór ten podarował autorce 50 lat temu jej kolega od czasów przedszkolnych, Stanisław Balbus, wówczas student polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim). Cóż, mają swoje losy książki, mają je i wiersze.

Ktoś powiedział: „Szczęśliwe miasta, które mają swoich poetów”. W rodzinie Turowiczów wiersze pisali bracia Jan i Jerzy (obaj zmarli młodo), a także pani Ita. Nic więc dziwnego, że powstała pełna realiów, konkretów, ale zarazem też pełna ciepła i miłości, owiana mgiełką poezji, książka.

Promocja memuaru zorganizowana została 30 czerwca br. przez Powiatową Bibliotekę Publiczną w Sieradzu. Przybyło na nią około 150 gości. Pani Ita przyznała na spotkaniu, że chyba początkiem tej książki był dziennik prowadzony przez nią we wczesnej młodości – pewnie już wtedy miała świadomość, że „Z rzeczywistości pozostaje to, co zapisane” (jak powiedziała Miriam Cendrars). Przechowała też wiele fotografii, pocztówek, listów, rysunków, wierszy i innych materiałów dokumentujących jej własne życie, a także życie bliskich i znajomych. Są fragmenty poświęcone Antoniemu Cierplikowskiemu, Aremu Szternfeldowi, rodzinom Starowiczów, Lipińskich, Modelskich, Nehringów, Nawrockich, Melów, Grobelnych i wielu innych. Autorka podaje mnóstwo nieznanych do tej pory faktów, opowiada o dramatycznych, często wręcz tragicznych losach wielu sieradzan.

Czasem jednak również uśmiecha się do wspomnień. Na przykład gdy opisuje przedszkole sióstr urszulanek, do którego uczęszczała tuż po wojnie. Ponieważ nie było wówczas papieru, jako materiały rysunkowe wykorzystywane były poniemieckie kartki żywnościowe. Ita Turowicz wspomina z humorem: „Rysowaliśmy na odwrocie tych kartek, zgodnie z pierwszymi poruszeniami wyobraźni, różne pocieszne postacie (ja najchętniej rysowałam domy i słońca, a także anioły, szopki i chłopców na łyżwach, które z podpisami maminymi zachowały się do dziś; najbardziej tajemniczy rysunek nosi podpis: „Diabeł wchodzi na głowę pana w samochodzie”).

Interesująca, wciąż niewyjaśniona jest zagadka historyczna związana z reportażem fotograficznym, którego autorem był niemiecki farmaceuta pochodzący z Finlandii, Walfried Freudenfeld. Zdjęcia przedstawiają exodus Żydów z Sieradza; na podstawie pewnych szczegółów ustalono, że działo się to w kwietniu 1942. A wiadomo z innych źródeł, że Żydzi z sieradzkiego getta ostatecznie zostali wywiezieni w sierpniu 1942 roku. I dlaczego Niemiec zostawił te zdjęcia w biurku aptecznym – celowo czy przez przypadek?

Inna interesująca historia wiąże się z odbudową po wojnie drewnianego kościoła pod wezwaniem św. Ducha. Świątynia została wybudowana w 1416 roku. W połowie XIX wieku przeniesiono ją z okolic starego szpitala na cmentarz. Po II wojnie światowej kościółek był bardzo zniszczony i wymagał gruntownej renowacji. Ksiądz Apolinary Leśniewski bezskutecznie zabiegał o pomoc u ówczesnej administracji miasta. Ostatecznie jedyną szansą okazało się życzliwe podejście władz więzienia. Jednym z osadzonych tu jeńców wojennych był niemiecki inżynier o nazwisku Hauser. Podjął się on renowacji zabytkowej budowli. Prace poszły błyskawicznie i już na Wszystkich Świętych 1945 roku zostały zakończone.

Nie mogło też zabraknąć wspomnień o Aptece Staromiejskiej, którą w roku 1938 nabyli i z którą związali swój los rodzice pani Ity. Wanda i Stefan Turowiczowie przeprowadzili się tutaj z Warszawy. Wkrótce wybuchła wojna, po jej zakończeniu, jako prywatnym właścicielom, również nie było im łatwo. Pozostali jednak w pamięci sieradzan jako wspaniali, skromni, pracowici, życzliwi ludzie. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku władze łódzkiego Cefarmu wymusiły na nich wymianę starego, zabytkowego wyposażenia apteki na nowoczesne. Przez wiele lat piękne, dębowe meble były przerzucane z miejsca na miejsce. Dopiero w 2002 roku dyrektor Czesław Rutkowski przeznaczył na nie jedną z największych sal Muzeum Okręgowego. Oczywiście pani Ita uczestniczyła w otwarciu tej stałej ekspozycji. Wyraziła swoją wdzięczność wszystkim, którzy przyczynili się do ocalenia i odtworzenia tak bliskiego jej wnętrza. Wspominała jednak również o tym, czego nie da się przywrócić: „Apteka miała swój zapach. Naprawdę apteki nie pachniały kosmetykami, jak dziś. To był zapach szczególny, czy ja wiem – ziół, mięty, waleriany czy czego tam jeszcze – mnie osobiście bardzo bliski, taki rodzinny od najwcześniejszego dzieciństwa, gdyśmy z trójką rodzeństwa biegali po aptecznym zapleczu”.

W jednym z ostatnich akapitów książki tak nostalgicznie wspomina autorka atmosferę domu rodzinnego: „Spokój serca, słodycz czasu niezmiennego, znanej, na zawsze wdrukowanej w serce scenerii mieszkania, głosu, którego samo brzmienie zapewnia o doznawanej od dzieciństwa miłości. Więc jest coś takiego? Takie szczęście? A jednocześnie gdzieś w tym kryje się, skrada podstępnie, niby jeszcze daleko, ale coraz bliżej, włochate jak pająk poczucie nadciągającego końca. Końca tego złotego, spokojnego – wypełnionego słodyczą nienaruszalności – świata”. Dalej autorka cytuje przedwojenne wspomnienia Beaty Obertyńskiej o podobnym wydźwięku: „I dojmująca świadomość, że to symptomy odchodzącego świata, świata, który odejdzie, by nigdy już nie wrócić. Niby nikt tego głośno nie mówi, ale to wibruje w powietrzu, czai się w nagłym ściśnięciu serca, zakłóca odbieranie urody chwili. A może ją potęguje? Świadomość, że przemija? Że musi przeminąć? Chociaż na razie nic tej trwającej słodyczy nie może odebrać. Ona trwa, wypełnia serce, mówi do serca, nie można jej zaprzeczyć”.

Obecny na promocji profesor Stanisław Balbus wyraził zdziwienie tym, że książka tak mocno podziałała na niego, obudziła wspomnienia i miłość do miasta dzieciństwa i wczesnej młodości. „Nie wiedziałem, że to we mnie jest. Nie ja czytałem tę książkę, lecz ona mnie czytała ” – powiedział. Wyraził też nadzieję, że memuar Ity Turowicz „wywoła” następne tego typu wydawnictwa.

A może sam profesor Balbus zechce się zmierzyć z tym tematem? W trakcie kuluarowej rozmowy opowiedział nam kilka barwnych anegdot z okresu swojego dzieciństwa; okazało się, że ma mnóstwo ciekawych wspomnień. Gdyby tylko zechciał je spisać…

Przedruk tekstu opublikowanego na łamach czasopisma „Siódma Prowincja”, nr 1-4 z 2010 r.