W RAMACH REALIZACJI PROGRAMU „GOŚCIE RADZIWIŁŁÓW 2022” STWORZYŁAM M.IN. ESEJ O HENRYKU SZOPIŃSKIM. BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE W PAŹDZIERNIKU 2023 R. PAN HENRYK ZOSTAŁ POSŁEM DO NASZEGO PARLAMENTU.

MÓJ ESEJ OPUBLIKOWANY 7.03.23 R. NA PORTALU PISARZE.PL

https://pisarze.pl/2023/03/07/maria-duszka-henryk-szopinski-blues/?fbclid=IwAR1tn6JvigVM2_DaDgiLsJlbJCtBsLeJnxF23SKtEGfuDZ2Qoz0myEh5GRQ

HENRYK SZOPIŃSKI BLUES

 Zakrzewo to wieś gminna położona w powiecie złotowskim. To tutaj słynny Ksiądz Patron Bolesław Domański po I wojnie światowej walczył o przyłączenie ziemi złotowskiej do Polski. A gdy się to nie udało, przez cały okres międzywojenny na różne sposoby przeciwstawiał się germanizacji. Z jego inicjatywy i dzięki jego determinacji w latach 1934 – 1935 ze składek członków Związku Polaków Niemczech wybudowano w Zakrzewie Dom Polski, w którym mieściło się przedszkole, szkoła, bank i biblioteka. Działały tu także zespoły śpiewacze i teatralne, chór i orkiestra dęta. W 1938 r. ksiądz Domański zorganizował w Berlinie I Kongres Związku Polaków w Niemczech. W przemówieniu inaugurującym zjazd wygłosił m.in. „Pięć prawd Polaków”, które warto przypomnieć i dzisiaj. Brzmią one:

1) Jesteśmy Polakami.
2) Polak Polakowi Bratem!
3) Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci.
4) Co dzień Polak Narodowi służy.
5) Polska Matką naszą – nie wolno mówić o Matce źle!

   Odwiedziłam Zakrzewo wiosną 2018 r. z Piotrem Spottkiem, twórcą audycji muzycznej „Pod wielkim dachem nieba”. Przyjechaliśmy tutaj po spotkaniu autorskim w Zespole Szkół Ekonomicznych w Złotowie. Po obiedzie w barze „Pod sosną” wybraliśmy się  na spacer po wsi, w której Piotr spędził dzieciństwo i z której wyjechał w świat jako nastolatek. Była piękna pogoda. Przed kościołem pod wezwaniem św. Marii Magdaleny złociły się forsycje. Kwiaty rozkwitały w ogrodach otaczający zadbane domy. Na słupie naprzeciwko Urzędu Gminy bociany budowały sobie gniazdo. Na uliczkach bardzo mały ruch. Cicho, spokojnie. To jednak spokój pozorny. Okazuje się, że ta wieś ma nie tylko interesującą, bogatą przeszłość, ale i nie mniej ciekawą teraźniejszość. Zawdzięcza ją w dużym stopniu właśnie działalności Domu Polskiego – Centrum Idei Rodła. Od ponad 40 lat pracuje w nim małżeństwo Barbara Matysek – Szopińska i Henryk Szopiński.

WSZYSCY SZOPIŃSCY GRAJĄ

   Pan Henryk mieszka w Zakrzewie od urodzenia. Jego rodzice przyjechali tutaj w 1950 r. Mama pochodziła z obecnego Województwa Świętokrzyskiego, a tata z Borów Tucholskich. Henryk Szopiński wspomina: Mój tata był muzykiem amatorem, grał na kilku instrumentach, przede wszystkim na skrzypcach. A nauczył się  grać  w czasie wojny. Był zbyt młody, aby pójść do armii i dlatego musiał pracować w niemieckim gospodarstwie. Tak się złożyło, że córka właściciela tego gospodarstwa umiała grać na skrzypcach. I ojciec się właśnie od niej nauczył. Po wojnie tata grał w orkiestrze i „wyhaczył” moją mamę na zabawie – opowiada z uśmiechem Henryk Szopiński. Kilkanaście lat temu byłem przejazdem niedaleko Świecia. Postanowiłem wstąpić na cmentarz, bo tam jest pochowana część rodziny mojego taty. Zobaczyłem, że tam jest dużo grobów Szopińskich. Zapytałem panią stojącą przed cmentarzem, czy ktoś z tej rodziny jeszcze żyje. Powiedziała, że ona  jest z domu Szopińska. Okazało się, że jesteśmy spokrewnieni. Zapytałem ją, czy w tej części rodziny są ludzie, którzy muzykują. Odpowiedziała: „Ach, panie, oni tu wszyscy grają! Po zabawach, po weselach. Nie są wykształconymi muzykami, ale grają.” Mój pradziadek pochodził spod Kościerzyny. A ja niedawno się dowiedziałem, że urodzony w Kościerzynie Lubomir Szopiński był m.in. dyrygentem Chóru Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu. Gdyby zbadać drzewo genealogiczne, być może okazałoby się, że to także rodzina.

   Nas było czterech braci. I wszyscy grali. Przy czym dwóch starszych braci amatorsko. Trzeci studiował na Akademii Muzycznej w Poznaniu, śpiewał w Poznańskich Słowikach i nie wrócił z któregoś z tournée tego chóru w Niemczech. Później ukończył tam studia muzyczne. Dzisiaj jest organistą w przepięknej bazylice w małej miejscowości w Nadrenii Północnej – Westfalii. Komponuje głównie muzykę sakralną. W Zakrzewie wykonaliśmy i nagraliśmy jego  dzieło „Msza o pokój”.

SKOMPLIKOWANE ŚCIEŻKI EDUKACYJNE

   Wiele przeszkód muszą czasem pokonać utalentowane wiejskie dzieci, aby zdobyć wymarzone wykształcenie. Henryk Szopiński będąc jeszcze w szkole podstawowej, ukończył szkołę muzyczną I stopnia w Złotowie. Uczył się tam gry na gitarze klasycznej. Chciał kontynuować naukę w tym kierunku, ale w średniej szkole muzycznej w Pile nie było klasy gitary. Rozpoczął więc edukację w technikum elektryczno – mechanicznym we Wronkach. Jednak przedmioty ścisłe i zawodowe zupełnie go nie interesowały, a muzyka nadal bardzo go pociągała. Dlatego po trzech semestrach zrezygnował z technikum i …powtórzył szkołę muzyczną I stopnia. Tym razem na klarnecie (żeby móc dalej się kształcić, musiał zmienić instrument). Po jej ukończeniu zdał do średniej szkoły muzycznej w Pile. Ukończył ją po 6 latach nauki. Równolegle uczył się w zasadniczej szkole zawodowej na kierunku elektromonter. Po jej ukończeniu poszedł do Liceum Ogólnokształcącego w Złotowie. Maturę zdał w 1983 r. Po latach, już jako działacz samorządowy, ukończył studia z zakresu administracji publicznej w Bałtyckiej Wyższej Szkoły Humanistycznej w Koszalinie. Zanim jednak ukończył 19 lat został… dyrektorem Domu Polskiego w Zakrzewie. Uważa, że trochę przez przypadek, trochę z zaskoczenia.

   Niedługo sprawowałem tę funkcję, bo niecałe półtora roku. Zastąpiła mnie na tym stanowisku moja przyszła żona, Barbara. Wynikało to z mojej chęci kształcenia się muzycznego, a praca dyrektora wymaga wielu zabiegów administracyjnych, co mnie nigdy specjalnie nie pociągało. – przyznaje.

   A jak pani Barbara trafiła do Zakrzewa? Pochodzi ze Starachowic. Ukończyła tam Liceum Ogólnokształcące, ale nie dostała się na studia. W młodzieżowym czasopiśmie „Na przełaj” wyczytała, że w Radawnicy koło Złotowa jest Uniwersytet Ludowy. Te placówki kształciły wtedy animatorów kultury. Pani Barbara przyjechała do Radawnicy z koleżanką. Po ukończeniu tej uczelni musiały odbyć trzymiesięczny staż w ośrodkach kultury. Wybrały Zakrzewo, bo tutaj już wtedy odbywały się koncerty gwiazd, np. Marka Grechuty, Ireny Jarockiej, zespołu Homo Homini i innych. Przyjechały jesienią 1979 r. Pan Henryk wspomina: Basia dostała ten staż w Urzędzie Gminy. Ówczesny dyrektor Domu Polskiego załatwił dziewczynom pokój u mojego brata. I tam się poznaliśmy. Jak zostałem dyrektorem, to Basię ściągnąłem z Urzędu Gminy. A potem zamieniliśmy się rolami. W tamtych czasach myślałem jeszcze, że opuszczę Zakrzewo i znajdę sobie miejsce do życia gdzie indziej, ale stało się tak, jak się stało.

BLUESDORF ORKIESTRA

   Na początku była jeszcze muzyka rockowa. „Czad” to był mój pierwszy zespół –  trzy gitary i perkusja. Graliśmy może ze trzy lata. Potem powstał  zespół Krater, z którym na Ogólnopolskim Młodzieżowym Przeglądzie Piosenki znaleźliśmy się w Złotej Dziesiątce. Po tym sukcesie Krater się rozpadł, bo basista wyjechał do Niemiec. To był ten przełom lat 80-tych i 90-tych, kiedy ludzie zajęli się robieniem karier, zarabianiem pieniędzy. W zespole Krater śpiewał bardzo fajny kolega Tadziu Bogucki, który  interesował się bluesem. I on mnie tak trochę ukierunkował. Zresztą bratnia dusza, bo urodził się w tym samym dniu co ja, tylko w innym roku. Za pracą i za żoną przyjechał do Piły. I tam się poznaliśmy, kiedy byłem uczniem średniej szkoły muzycznej. Zespół reaktywowaliśmy, ale już pod nową nazwą. I poszliśmy bardziej w kierunku bluesa. Na początku to była Wiejska Orkiestra Bluesowa, a potem zmieniliśmy nazwę na Bluesdorf Orchestra – czyli to samo, tylko po niemiecku. Pojechaliśmy z tym zespołem – w składzie siedmioosobowym – na Folk Blues Meeting w Poznaniu. „Gazeta Poznańska” w relacji z imprezy napisała, że… byli nawet goście z Niemiec – zespół Bluesdorf Orchestra. Bardzo ładnie wypadł nasz występ, ale niestety nie przetrwało żadne nagranie. Mamy jednak zarejestrowany na kasecie video nasz występ na festiwalu Rawa Blues, gdzie zostaliśmy zaproszeni przez Irka Dudka.

   Przez 4 lata jeździłem do Norwegii – w ramach swojego urlopu i urlopu bezpłatnego. Grałem po prostu do kotleta w hotelach norweskich. Po raz pierwszy pojechałem tam w 1988 r. Ja grałem na gitarze, na klarnecie i akordeonie. Występowałem w trio ze świetnymi muzykami. Z Andrzejem Nowakiem, nieżyjącym już pianistą, który grał z Niemenem w Akwarelach. I z puzonistą Andrzejem Brzeskim, pochodzącym z Milanówka absolwentem Akademii Muzycznej w Warszawie. W latach 70-tych założył zespół Paradoks, który zdobył Grand Prix na festiwalu jazzowym w San Sebastian. Wielu muzyków zostawało wtedy na Zachodzie. On został w Szwecji po jednym z festiwali. Potem wrócił do Polski i zamieszkał w Pile. I tam go poznałem. Na początku lat 90-tych nasze honoraria bardzo spadły. Za komuny jak przywiozłem 1000 dolarów z takiego wyjazdu, to ja byłem gość. A potem już nie opłacało się nam wyjeżdżać.

   To była jednak taka przygoda, która pozwoliła mi też rozwinąć  skrzydła w muzyce bluesowej. U nas wtedy można było tylko pomarzyć o książkach ze standardami jazzowymi. A tam już były kserografy.  I wydawnictwa, z których mogłem sobie pokserować mnóstwo świetnych standardów jazzowych i bluesowych, które później graliśmy tutaj z zespołem. U nas jeszcze wtedy trzeba to było nagrywać samemu gdzieś z radia, to wszystko notować i przepisywać. – wspomina pan Henryk.

   O podobnych problemach pisze Magdalena Grzebałkowska w biografii „Komeda : osobiste życie jazzu”. W latach 50-tych i 60-tych nasi muzycy wsłuchiwali się w audycje zagranicznych rozgłośni, aby zapisać poszczególne utwory i móc je potem zagrać w polskich klubach. Jak się okazuje, z takimi samymi trudnościami stykali się polscy artyści jeszcze w latach 90-tych.

UFO ISTNIEJE I WYLĄDOWAŁO W ZAKRZEWIE

   Blues Flowers powstał wiosną 1993 r. w Poznaniu. Na początku był to tercet w składzie: Robert Grześkowiak – gitara i śpiew, Maciej Kręc – gitara basowa i perkusista Paweł Kuśnierek. W tym samym roku do zespołu dołączył mieszkający w Kościanie wokalista, gitarzysta, harmonijkarz i autor tekstów Jarosław “Jaromi” Drażewski, a rok później Henryk Szopiński.

   Blues Flowers zdobywał nagrody w konkursach na wielu bluesowych i rockowych festiwalach w Polsce, m.in. w: Szczecinie, Poznaniu, Brodnicy, Jarocinie, Bolesławcu, Wrocławiu i Katowicach.   

   Zespół nagrał w sumie 5 płyt. W 2004 r. krążek zatytułowany „Spoko Wodza”, otrzymał tytuł Bluesowej Płyty Roku, w plebiscycie pisma „Gitara i Bas”, a pięć lat później płyta pt. „Smacznego!” otrzymała nominację do Nagrody Akademii Fonograficznej: Fryderyk ‘2009, w kategorii: Album Roku Blues. 

   Na okładce wydanego w 2005 r.  krążka zatytułowanego „bluesmenty” Artur Andrus napisał: Ktoś mi przysłał płytę. Kiedy otworzyłem kopertę, pomyślałem sobie, że to pomyłka. (…) po co ktoś to wysłał do prostego redaktora prowadzącego „Powtórkę z rozrywki”? Posłuchałem i zrozumiałem. To są bluesowi kabareciarze. Albo przynajmniej czasem nimi bywają. Mają w sobie rodzaj pozytywnego „świra”, który wywołuje uśmiech na twarzach ich słuchaczy. „Heniu, nie graj kozaka”, „Kurza melodia”, „Proszę księdza”, „Bo mnie nie o to szło”, to klasyczne piosenki kabaretowe. (…) Ich teksty, muzyka, wygląd, zachowanie na scenie potwierdzają przypuszczenie, że UFO istnieje i wylądowało gdzieś w Wielkopolsce.

   Płyta „bluesmenty” została zatytułowana dość przekornie – smętnych utworów na niej nie ma. Dla potwierdzenia słów Artura Andrusa przytoczę kilka fragmentów pochodzących z piosenki „Trabant blues”. O możliwych tego pojazdu awariach wie wszystko ten, kto miał okazję tym cudem enerdowskiej techniki podróżować. Piszącej te słowa kojarzy się on z wyprawami pełnymi zabawnych niespodzianek. Wyjeżdżając nim w latach 90-tych w dziennikarską podróż z kolegą z lokalnej gazety, nigdy nie wiedziałam, kiedy i czym wrócę do domu. A tak o tym wehikule śpiewa Blues Flowers:

Jechalim trabantem do Olsztyna
Lecz nagle w trabancie pękła sprężyna (…)

Jechalim trabantem do Zakrzewa
W pół drogi zdechł trabant, oj, będzie bieda (…)

Jechalim trabantem do Ustronia,
lecz lepiej by było zaprzęgnąć konia(…)

   W wywiadzie udzielonym Jano Pustelnikowi, a zamieszczonym w książce „Osobowości : głosy ze świata polskiej kultury i nauki”  Józef Skrzek  mówi: Blues śląski kojarzył się z jednej strony z prostotą, a z drugiej z cierpieniem i walką o tożsamość. Dla przeciwwagi utwory zespołu Blues Flowers mogą się kojarzyć z dobrą zabawą. Muzycy potrafią żartować także na swój temat. Oto dwie rymowanki opublikowane na stronie zespołu:

A to Henryk Szopiński – z ikrą akordeonista,
Co zasuwa bluesa, rzeźbi tango, albo śwista twista.
Albo gra kozaka, oberka, walczyka, foxtrota
Oraz każdą inną dobrą muzę, na jaką mu przyjdzie ochota.

A oto Flowersi stoją w pełnym składzie,
W którym grają chętnie na każdej estradzie.
Czynią to szczególnie z przyczyn właśnie takich:
Dla frajdy, dla hecy, dla psoty, dla draki.

   KAPELA PODWÓRKOWA RYPCIUM PYPCIUM

   A równolegle… Jak zostałem dyrektorem Domu Polskiego, to trzeba było normalną pracę u podstaw wykonywać. Jesienią 1981 r. wraz z moim bratem i paroma innymi kolegami założyliśmy kapelę podwórkową pod nazwą Rypcium pypcium, która istnieje do dzisiaj. Taka była potrzeba. Muzyka rockowa była dla młodzieży, ale było grono starszych muzyków, którzy też chcieli się jakoś realizować. Gram w tej kapeli, nigdy się nie wstydziłem, że taką muzykę też uprawiam. Prowadzenie tego zespołu wymagało napisania własnych tekstów piosenek. Zawsze mieliśmy ambicję, żeby mieć też własny repertuar. Piosenki, takie z przymrużeniem oka powstawały na podstawie moich obserwacji, doświadczeń. Imiona nawet nie zostały zmienione, o co niektórzy mieli do mnie żal. Do niektórych tekstów bym się pewnie dzisiaj nie przyznał – śmieje się pan Henryk.

   Na wydanej w 2004 r. płycie nagranej przez tę kapelę można posłuchać między innymi „Zakrzewskiego tanga”, do którego słowa napisał Henryk Szopiński. Ta piosenka opowiada o bywalcach baru „Kuźnia” (mieszczącym się w dawnej kuźni). Oto jej fragment:

(…) Stoi tu Zyguś, siedzi Bolek,
wszystkie nowinki poszły w ruch.
Sypie się plotek cały worek
i nagle bęc, i trach i bum!

Wpada ferajna prosto próby,
wypija piwko albo dwa.
Barmanka puszcza tango z tuby,
a Bolek miliard w rozumie ma

Tango, zakrzewskie tango
 śpiewa je każdy, kto tylko zna.
Tango, to wiejskie tango,
Zakrzewiak w sercu je ma.

   Czy Bolek z piosenki istniał naprawdę? Pan Henryk odpowiada: To jest autentyczna postać. To był kolega, który grał w naszym zespole na saksofonie. W piosence o „Kuźni” wykorzystałem to, że jak Bolek przychodził na kacu na próbę, to mawiał: „A dzisiaj to mam miliard w rozumie.”

   Kapela była doceniana na festiwalach w całym kraju. W samym tylko roku 1997 zdobyła aż pięć laurów: III nagrodę na XVIII Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Podwórkowych w Przemyślu, II nagrodę na II Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Ulicznych i Podwórkowych w Biłgoraju, III nagrodę na V Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Podwórkowych w Skoczowie, wyróżnienie na I Ogólnopolskim Festiwalu Folkloru Miejskiego w Toruniu, IV nagrodę na I Krajowym Zbiegu Kapel Podwórkowych „Drynda” w Łodzi. Były również laury w Stroniu Śląskim, Koronowie, Pobiedziskach, Piotrkowie Trybunalskim i Grajewie.

   Kapela Rypcium pypcium istnieje już 41 lat. Zmarło kilku naszych kolegów, mój brat już nie żyje. Z pierwszego składu zostałem tylko ja i kolega Bogusław Gabriel. Od 25 lat gramy w tym samym składzie. Koledzy pozakładali firmy i każdy z nas ma mniej czasu. Mamy jeszcze w szufladzie inne piosenki, ale przez to, że poszedłem w działalność samorządową, to nie mamy czasu ich nagrać. Staramy się robić próby w czasie urlopu, ale jest problem, żeby pojeździć gdzieś dalej. Występujemy więc raczej na lokalnych imprezach w okolicznych miejscowościach. – opowiada Henryk Szopiński

POCIĄG DO BLUESA

   Festiwal Blues Express w 2022 roku obchodził jubileusz 30-lecia. Specjalny pociąg z muzykami i publicznością wyjechał z Poznania 9 lipca o godz. 10.00.

A tak wyglądał jego rozkład jazdy:

10:00 Poznań Mizia & Mizia Blues Band
11:50 Rogoźno ZAK Acoustic Trio
13:12 Chodzież K SW4
14:36 Piła The Road Dogs (Białoruś)
17:02 Krajenka The Moneymakers
17:48 Złotów BR Band
18:30 Zakrzewo The Ponycars

   To impreza, która przyciąga fanów tego gatunku muzycznego z całej Polski. Spiritus movens tego niezwykłego przedsięwzięcia, to oczywiście Henryk Szopiński. Tak opowiada o imprezie, która od lat przynosi największy rozgłos jego wsi: W 1992 r. zorganizowaliśmy w Domu Polskim koncert „Blues nocą”. Bardzo fajnie wypadł i zainspirował nas, żeby zrobić coś większego. Rok później odbył się już pierwszy festiwal bluesowy. Zastanawialiśmy się, jak do Zakrzewa przywieźć publiczność. Bo na taką muzykę jak blues, to mieszkańcy raczej nie przyjdą. No może przyjdą z ciekawości, żeby zobaczyć, co się będzie działo. Wtedy bardzo głośny był Jarocin. Kojarzył się z muzyką rockową, ale też bójkami, rozrabianiem, wybijaniem szyb. Dlatego my też mieliśmy na początku taki opór władz. Słyszeliśmy: „Nie, no drugi Jarocin tu robicie!” I mieszkańcy też zamykali podwójnymi zamkami furtki i bramy, bo się bali, że ich okradną, powybijają szyby. To było trudne. Jak tę publiczność zachęcić, co zrobić? I wtedy właśnie przyszedł nam do głowy pomysł z pociągiem. W 1993 r. to jeszcze był chaos, bo myśmy zrobili cztery imprezy w jednej: przejazd pociągu to Blues Express, Letnie Warsztaty Bluesowe, Przegląd Zespołów Bluesowych i Blues Nocą, czyli koncert  finałowy nad Jeziorem Proboszczowskim. Po roku stwierdziliśmy, że to jest groch z kapustą, że trzeba to wszystko ujednolicić. I od 1994r. ten festiwal ma nazwę Blues Express.

   Festiwal trwa jeden dzień. To przejazd z Poznania pociągiem i koncerty na kilku dworcach, koncert finałowy w Zakrzewie i powrót. Na początku, kiedy istniało jeszcze województwo pilskie, pociąg jeździł wtedy z Piły. Graliśmy w Pile, Krajence, Złotowie i Zakrzewie. W 2000 r. zorganizowaliśmy dwa pociągi do Zakrzewa: jeden z Piły, a drugi z Chojnic. A w 2001 r. postanowiliśmy, że przywieziemy publiczność z Poznania. Na początku, jak jeszcze jeździliśmy z Piły, to wynajmowaliśmy pociąg i sami sprzedawaliśmy bilety na ten przejazd. Teraz sprzedaż biletów jest skomplikowana technicznie, więc Koleje Wielkopolskie się tym zajmują. Bilety kosztują ponad 100 zł, bo to pociąg specjalny. I to jest jedyna część festiwalu, która jest płatna. Ale za to wszystkie koncerty są darmowe:  na dworcach, w pociągu i w Zakrzewie. Festiwal jest współfinansowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego. 30 lat jeździmy i jakoś to się spina. – opowiada pan Henryk.

   Z okazji 20-lecia tej imprezy Tadeusz Bogucki napisał w artykule zatytułowanym „Jest taka wioska, jest taki dom” opublikowanym na łamach „Kuriera Trzebnickiego”: Blues Express Festiwal. Raz w roku w połowie lipca Zakrzewo staję się stolicą bluesa. Blues Express – parowy pociąg, który w rytm bluesa przemierza Wielkopolskę od Poznania do Zakrzewa wiezie fanów na finałowy, plenerowy koncert nad Jeziorem Proboszczowskim w leśnym, naturalnie ukształtowanym amfiteatrze. Wcześniej na kolejnych stacjach – w Poznaniu, Rogoźnie, Chodzieży, Pile, Krajence, Złotowie i Zakrzewie  występują znane zespoły. Aby pasażerom nietypowego składu nie zabrakło ulubionych dźwięków, w wagonach pocztowym i barowym rozbrzmiewa grany live elektryczny i akustyczny blues. (…) Dla kilkutysięcznej rzeszy cierpiących na bluesa to rajskie miejsce, to wymarzony  punkt  na muzycznej, letniej mapie Polski.

   Dziś chyba wszyscy fani bluesa znają nazwę tej bardzo nietypowej wsi. Bo przecież w Zakrzewie występują największe gwiazdy tego gatunku muzycznego. Nie tylko z kraju, ale też z zagranicy. Gośćmi festiwalu byli muzycy ze Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Nowej Zelandii, Czech, Węgier, Austrii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Białorusi.

   Henryk Szopiński jednak skromnie ocenia: Dla jednych gwiazdy, dla drugich nie. Bo blues jest jednak niszowym gatunkiem muzycznym. Mieszkańcy naszej wsi przychodzą na te koncerty może nie z miłości do bluesa, ale również dlatego, że jest fajna pogoda, coś się dzieje, są dziewczyny, jest zabawa.

   Inne miejscowości organizują dni miast, a Zakrzewo ma Blues Express. Dzisiaj, po 30 latach to jest już tradycyjne święto tej wsi. Nawet ludzie, którzy wyjechali stąd do Niemiec, czy Holandii, dzwonią do pana Henryka na początku roku i pytają, kiedy będzie Blues Express. Bo planują przyjazd na wakacje do rodziny mieszkającej w Zakrzewie i obowiązkowym punktem pobytu jest dla nich udział w tym festiwalu.

   Jak się okazuje Blues Express jest jedyną w Polsce, ale nie jedyną w Europie imprezą muzyczną organizowaną w pociągu. W cytowanej już tutaj książce Pustelnika Jano „Osobowości : głosy ze świata polskiej kultury i nauki” o podobnym cyklu wydarzeń opowiada muzyk i malarz Maciej Markiewicz. Jest on zaprzyjaźniony z niemieckim pianistą grającym bluesa i boogie-woogie Axelem Zwingenbergerem, który organizuje koncerty w przedwojennych,  starannie odnowionych pociągach jeżdżących po europejskich trasach. W Berlinie podstawiana jest najszybsza lokomotywa Europy z lat trzydziestych,  do niej doczepione są wagony z tej samej epoki. W wagonie restauracyjnym nie ma stołów i siedzeń – jest tylko bar z obsługą. Do podłogi przykręcone są ustawione naprzeciw siebie dwa fortepiany. W pozostałych wagonach ludzie słuchają żywej muzyki przez sprzęt nagłaśniający. Wędrują od przedziału do przedziału, jedzą przysmaki, piją piwo, rozmawiają, panuje niesamowita atmosfera. Taki pociąg ma określoną trasę. Gdy na przykład jedzie do Salzburga, to na miejscu autokary rozwożą pasażerów po mieście, aby mogli zwiedzić zabytki, muzea, w tym dom Mozarta. 

   Wróćmy jednak do Zakrzewa i Blues Expressu. To właśnie podczas jednego z tych festiwali Leszek Cichoński – gitarzysta blues-rockowy, wokalista, kompozytor i aranżer prowadził warsztaty dla młodych gitarzystów. Na ich zakończenie zaproponował, aby wszyscy ich uczestnicy zagrali wspólnie. I właśnie wtedy przyszedł mu do głowy pomysł zorganizowania… Gitarowego Rekordu Świata, który od 2003 r. odbywa się na Rynku we Wrocławiu w ramach poświęconego Jimiemu Hendriksowi Thanks Jimi Festival. Leszek Cichoński i Henryk Szopiński marzą jeszcze o tym, aby kiedyś Blues Express pojechał z Poznania do Wrocławia. Być może i ten pomysł uda się zrealizować. Wszystko się może zdarzyć…

KAPELE, CHÓRY I BIESIADY

   Kolejną imprezą organizowaną przez Dom Polski są „Zakrzewskie Biesiady”. Odbywają się od 1996 r. Inspiracją był telewizyjny program „Spotkania z balladą”.

   Nie miałem wtedy pojęcia, że jest jakiś Oktoberfest, a dzisiaj mi mówią, że to ma podobny charakter. Każda biesiada jest inna, ma jakiś określony temat. Ludzie dostają śpiewniki ze specjalnie wybranymi na tę okazję piosenkami. Jest scenografia, kapela jest odpowiednio ubrana. Nawet jedzenie, jeśli to możliwe, dostosowane jest do danego tematu. Niedawno graliśmy 59 temat. Na początku biesiady cieszyły się takim powodzeniem, że graliśmy na Zapusty, na majówkę, wykopki i Andrzejki. Od kilku lat gramy tylko na Andrzejki i Zapusty. W ramach tych imprez firmy organizują na przykład swoje jubileusze. Nasze bilety sprzedaje między innymi PTTK w Pile. I zawsze autobus przywozi stamtąd 50 osób. Zwykle mamy około 120 – 130 gości. Są ustawione długie stoły, zawsze jest jakiś poczęstunek, ale raczej proste potrawy: bigos, kiełbasa, żurek, kawa, ciasto itp. I wcielamy się w role – od Indian, po policjantów, kolejarzy. Ja już nie wiem, co wymyślać… Teraz bawiliśmy się w „Budujemy nowy dom”. Zaczęliśmy imprezę od piosenki „A mnie się marzy kurna chata”. Kiedyś zagraliśmy jeden temat siedem razy – to był rekord. Teraz z reguły gramy dwa razy. I zawsze są komplety. To są oczywiście imprezy biletowane. – opowiada pan Henryk.

   W Domu Polskim istnieje od wielu lat Zespół Pieśni i Tańca „Rodlanie”. A przy nim kapela ludowa. Od 100 lat działa Chór „Tęcza”, a od 20 lat Chór Seniorów „Wrzos”. Chór mieszany istnieje także w położonej w gminie Zakrzewo Starej Wiśniewce.

OD PRZEDSZKOLA DO LO 27

   Bartłomiej i Szymon Szopińscy także są utalentowani muzycznie. Pan Henryk z dumą opowiada o z ich osiągnięciach: Ponieważ w domu kultury nie pracuje się do 15.00, synowie po wyjściu z przedszkola czasem zostawali z moją mamą, a czasem przychodzili do nas do pracy. A tam były instrumenty… Założyliśmy więc trio dziecięce. Syna Bolka Smarzei nauczyliśmy grać na basie, Bartek grał na fortepianie, a Szymon na bębnach. Tak powstał  Junior Blues Band. Ja ich zabierałem, zresztą ku niezadowoleniu mojej żony, jako support na koncerty Blues Flowers. Potem Irek Dudek zaprosił ich dwa razy na otwarcie festiwalu Rawa Blues.

  Jak mój brat mieszkający w Niemczech zobaczył jak Szymon gra, to kupił mu taką małą perkusję, u nas wtedy nie do zdobycia. Potem okazało się, że wytwórnia ARA z Warszawy szukała utalentowanych dzieci. Ktoś im powiedział, że są tacy mali chłopcy, którzy grają bluesa. Zadzwonili do mojej żony. Mnie nie było wtedy w domu, bo mieliśmy koncert u „kapelana bluesa” księdza Sławomira Nowaka w Błaszkach koło Sieradza. I chłopcy też tam grali support. Następnego dnia zadzwonili z tej firmy jeszcze raz i zaprosili nas do siebie. I w ten sposób zaczęła się przygoda z zespołem LO 27, która trwała 5 lat. Dla nas to był wielki świat. To była naprawdę przygoda życiowa! Zespół nagrał dwie płyty, z których pierwsza osiągnęła status złotej. Natomiast premiera drugiego krążka trafiła w niedobry czas, bo wtedy właśnie wydana też została płyta Kayah i Bregovića. To był totalny szał i to przykryło tę płytę LO 27. Potem chłopcy zagrali jeszcze w filmie fabularnym „Odlotowe wakacje” – z Ewą Sałacką i Piotrem Gąsowskim. A później już było coraz mniej koncertów. Bo i zespół był trudny do utrzymania – występowały w nim dzieci z całej Polski. I to się skończyło. Bartek gra solo, występuje też dwoma zespołami: Boogie Boys i Smooth Gentleman. Teraz dużo gra zagranicą. I tak obaj zostali w tej branży. Jestem dumny ze swoich synów, bo oni mnie o dziesięć długości przeskoczyli. I tutaj jestem bardzo spełnionym ojcem. Bo uważam, że tak powinno być: dajesz jakieś podglebie, jakąś szansę, a jak ktoś z tego korzysta i to rozwinie, to daje to satysfakcję ogromną. Nawet teraz patrzę na te płyty wiszące na ścianie. Bo oni ich nie zabrali do swoich domów. Wiszą tu wszystkie ich trofea, nagrody. Mówią: „Tata, u ciebie to jest nasza izba pamięci.” 

   Henrykowi Szopińskiemu satysfakcję dają nie tylko sukcesy jego synów, ale też osiągnięcia wszystkich podopiecznych, którzy współtworzą kulturę w Zakrzewie. W ogóle lubi, kiedy ludzie tańczą, śpiewają, bawią się, rozwijają swoje talenty i umiejętności. 

GRUPA SPEKTAKLOWA GS ZAKRZEWO

   Dom Polski ma na swoim koncie także sukcesy teatralne. W Departamencie Kultury Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego wymyślono program „Wielkopolska: Rewolucje”, w ramach którego do małych miejscowości mieli przyjeżdżać znani artyści i pracować z mieszkańcami.

   Pan Henryk oczywiście wykorzystał tę szansę. Ja poprosiłem o to, aby popracować z seniorami. I przyjechał Mikołaj Mikołajczyk, były solista Teatru Wielkiego w Poznaniu. Zaczęliśmy robić spektakle teatralne, typu performance na bazie znanych utworów baletowych. Zapraszał popularnych aktorów, np. Edytę Herbuś, Adama Ferency. Zrobiliśmy tych przedstawień dużo i chyba jako jedyni osiągnęliśmy założony w programie cel – aby ziarno sztuki zasiane w danej społeczności przetrwało i owocowało jak najdłużej. Założona wówczas Grupa Spektaklowa GS Zakrzewo istnieje i pracuje do dzisiaj. Trzykrotnie wystawialiśmy spektakle na Festiwalu Malta w Poznaniu, dwa razy w Teatrze Studio na Festiwalu Scena Tańca, w Nowym Teatrze w Warszawie, w Teatrze IMKA i na Festiwalu Tańca Współczesnego „Kalejdoskop” w Białymstoku. W ramach programu „Wielkopolska: Rewolucje” często byliśmy gośćmi TVP Kultura. Wypatrzyli nas tam organizatorzy festiwalu „Gorzkie Żale / Nowe Epifanie” organizowanego przez Fundację Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Zostaliśmy przez nich zaproszeni ze spektaklem „Dekalog”. Tak się to spodobało organizatorom, że zlecili nam produkcję spektaklu na następny festiwal, zapłacili za niego. W ten sposób powstał „Projekt Łomatko”. To trwa do dzisiaj, w tym roku zrobiliśmy dwunasty spektakl. Młodzi, którzy występowali w naszych przedstawieniach dostali wspaniałe szlify. Wyjechali na studia do dużych miast i tam dalej tańczą, na przykład w Poznaniu czy Łodzi. A Hubert Mielke z Zakrzewa dzisiaj studiuje taniec współczesny w Salzburgu.

   Mikołaj Mikołajczyk nie tylko przygotowywał z Zakrzewianami interesujące spektakle. Poprowadził również warsztaty argentyńskiego tanga. Mieszkańcy wsi chętnie w nich uczestniczyli. Potraktowali je nie tylko jako możliwość nauczenia się tego dość trudnego, ale pięknego tańca, ale także jako okazję do spotkań towarzyskich w  miłej atmosferze.

CZERWONE PASZPORTY

     Ta wieś była kiedyś ostoją polskości. W 2022 r. Zakrzewo obchodziło 100 – lecie powstania Związku Polaków w Niemczech. W związku z tym została zorganizowana mobilna wystawa. Jej otwarcie odbyło się 5 października w Senacie. Była w związku z tym podjęta specjalna uchwała izby wyższej parlamentu i odbyła się konferencja prasowa. A w grudniu ekspozycja trafiła do Poznania.

   W Senacie ktoś mnie zapytał, co to są te czerwone paszporty. Wyjaśniłem, że kiedy jeszcze nie byliśmy w Unii Europejskiej to ci, którzy mieli niemiecki paszport, mogli pracować legalnie w Niemczech. Żeby go dostać, musieli udowodnić, że mają niemieckie korzenie. Ci, którzy mieli rodziców lub dziadków urodzonych przed 1929 r. w Rzeszy, mogli się starać o taki niemiecki paszport. Wielu ludzi tutaj szukało w księgach parafialnych świadectw urodzenia swoich przodków. Wtedy w Złotowie były biura, które załatwiały tego typu sprawy. No i ludzie dostawali ten niemiecki paszport. On był czerwony, a polski był niebieski. Ten paszport uprawniał do legalnej pracy w Niemczech. Tam ludzie otrzymywali wszystkie świadczenia, także przysługujące na dzieci i niepracującą żonę. Tam pracowali, a tutaj wrócili na emerytury. Często byli to potomkowie członków Związku Polaków w Niemczech. Przodkowie walczyli o polskość, a ich wnuki kierują się  jednak bardziej względami ekonomicznymi. W latach 70-tych zawarto takie polsko-niemieckie porozumienie, na podstawie którego z Polski wyjechało około 80.000 ludzi. Były takie rodziny, które wyjechały w całości i na stałe. Oni tam dostawali rekompensaty za majątek, który tutaj zostawili. A potem w latach 90-tych znów próbowali ten majątek w Polsce odzyskać – to były kuriozalne historie.

   Na te tereny po wojnie przyjechało wielu Polaków z centralnej i wschodniej Polski. To było tak jak w filmie „Sami swoi”. Na Ziemie Odzyskane pojechał jeden zwiadowca, namierzył jakieś dobre miejsce i jak wrócił, to pół wioski pojechało za nim. I zajmowali gospodarstwa, sąsiad przy sąsiedzie. Oni pracowali tutaj, ale inwestowali tam, bo bali się, że tutaj przyjdą Niemcy i wszystko zabiorą. Dlatego moi rodzice wybudowali dom w Chojnicach – to około 55 km od Zakrzewa. Bo Chojnice przed wojną były w Polsce. – wspomina Henryk Szopiński.

DOBRY TANDEM

   Pan Henryk do polityki szedł przez kulturę. Był rozpoznawalny przez imprezy, które były organizowane w Zakrzewie. Kandydował najpierw do Rady Gminy, ale nie dostał się. Potem został radnym powiatowym, a wreszcie w 2010 r.  radnym Sejmiku Województwa Wielkopolskiego. W obecnej kadencji pełni funkcję Przewodniczącego Komisji Kultury  Sejmiku Województwa Wielkopolskiego. Jest współzałożycielem i członkiem Stowarzyszenia Strefa Kultury. Otrzymał odznaki „Zasłużony Działacz Kultury” i „Za zasługi dla  województwa wielkopolskiego”.

   Wspiera takie programy jak „Goście Radziwiłłów”, „Kultura w drodze” czy „Ambasador kultury”. Jego pomysłem autorskim są „Kulisy Kultury”. W tym roku będzie realizowana już druga edycja tego programu. Dzięki temu poszczególne samorządy będą mogły zdobyć środki finansowe na poprawę i rozwój infrastruktury kulturalnej. Radni Sejmiku byli niedawno z wizytą studyjną w Gdańsku. Okazało się, że tam takie programy w ogóle nie są realizowane.

   W grudniu 2022 r. zostało zorganizowane w Zakrzewie szkolenie dla organizacji pozarządowych i instytucji z subregionu pilskiego. Uczestnicy będą mogli się dowiedzieć, jakie środki są do zdobycia i jak pisać wnioski, aby zdobyć dofinansowanie lub dotację.

   Jako pracownik kultury, animator i jako radny kolejnych szczebli Henryk Szopiński uważa, że pieniądze publiczne powinny pójść tylko na kulturę wysoką: Natomiast disco polo sobie samo poradzi, nie trzeba go dotować. I bardzo mnie serce boli, jak widzę te wszystkie dni miast, sylwestry marzeń. To jest schlebianie najniższym gustom za publiczne pieniądze. Nie zgadzam się z tym absolutnie. Festyny festynami, ale powinniśmy przede wszystkim wspierać kulturę wysoką, bo jeśli tego nie zrobimy, to następne pokolenie wróci na drzewa. Ja nie  mam nic przeciwko muzyce taneczno – użytkowej. Trudno, żeby Blechacz grał na weselu. Podskórnie to zawsze był element kultury każdego kraju. Jest italo disco we Włoszech, w Niemczech te wszystkie bawarskie pieśni…  Tylko nie róbmy z tego sztuki przez duże S. Nie stawiajmy na piedestał tego typu muzyki. Nie róbmy Zenka Martyniuka – zresztą on się sam z tym chyba dobrze nie czuje – nie wiem jaką gwiazdą. To nie powinien być drogowskaz dla młodych, to jest muzyka komercyjna, użytkowa, ale żeby ciarki ludziom po plecach przechodziły, to od tego jest inna sztuka.

   Jak godzi obowiązki radnego i swoje pasje muzyczne? Coraz trudniej. I ta strona artystyczna trochę na tym traci. Mniej mogę się realizować na scenie. Mamy problem w zespole Blues Flowers, bo Jaromi Drażewski musi się opiekować przewlekle chorą mamą. Dlatego mamy już dość długą przerwę. Wydaliśmy 5 płyt i na tym na razie stanęło. –  ubolewa.

   Pan Henryk bardzo docenia wsparcie, jakie otrzymuje od żony Barbary. Gdyby nie żona, to pewnie ani jednej, ani drugiej, ani trzeciej pasji by nie było. Bardzo, bardzo mnie wspiera. Nigdy od niej nie usłyszałem słowa zniechęcenia, czy krytyki. Myślę, że dzięki żonie tak mi się wszystko udaje. Stanowimy dobry tandem – ona zajmuje się sferą administracyjną, na którą ja trochę mam alergię. Natomiast ja – całą sferą artystyczną związaną z festiwalem i innymi działaniami. A reszta to samozaparcie, pasja, dążenie do samorozwoju. No i mnóstwo kontaktów, które pomagają we wszystkim, co robimy w Domu Polskim. Niczego nie żałuję – ani dnia, ani godziny.- wyznaje.

   Tak może powiedzieć człowiek, który czuje się spełniony. Utalentowani, pełni pasji ludzie są darem od Boga dla miejsc, w których żyją. Położone gdzieś na skraju Krajny Zakrzewo ma do nich wyjątkowe szczęście.

 

Kościół parafialny pod wezwaniem św. Marii Magdaleny w Zakrzewie. Fot. Maria Duszka

Plebania w Zakrzewie. Fot. Maria Duszka
Plebania w Zakrzewie. Fot. Maria Duszka
Fot. Maria Duszka

Możesz również polubić

Dodaj komentarz